Właściwie każde kino próbowało zareklamować swój repertuar wieszając fotosy filmowe w specjalnej gablotce przy wejściu. Miały one specjalne graficzne ramki i przedstawiały najważniejsze ujęcia z wyświetlanego właśnie w kinie filmu. Reprodukcje tych samych fotosów drukowano w prasie i programach filmowych, będących zdobyczą prawdziwego kinomana, bo drukowano je w niskich nakładach i nie wszędzie były do kupienia. W pierwszych latach działalności warszawskiego kina „Moskwa” bileterki sprzedawały programy – tak jak w teatrze – i był to nie lada ewenement. Z czasem jednak zwyczaj ten zanikał.
Chyba najbardziej atrakcyjną formą dawnej kultury okołofilmowej pozostaje do dziś plakat. Poznałem kolekcjonerów, którzy zbierali stare plakaty filmowe polskich autorów. Oryginały osiągają dziś na rynku niebagatelne sumy i trudno się dziwić, bo projektowali je najwybitniejsi polscy graficy, m.in. Wojciech Fangor, Henryk Tomaszewski, Waldemar Świerzy czy Franciszek Starowieyski. Wśród materiałów zapowiadających film – a więc de facto reklamowych – jako jedyne uważane były za sztukę.
Gdyby zapytać widzów pamiętających dawne seanse kinowe, co oprócz filmów pokazywano, zapewne opowiedzieliby o dodatkach, jakimi były krótkometrażowe dokumenty, oraz cotygodniowych wydaniach Polskiej Kroniki Filmowej. A czy pokazywano wtedy zwiastuny polskich filmów?
Ja sam nigdy o tym nie słyszałem, choć od lat interesuję się historią warszawskich kin. Nie sądziłem nawet, że takie zwiastuny robiono. Kiedyś widziałem wprawdzie filmową zapowiedź „Popiołu i diamentu” Andrzeja Wajdy, ale myślałem, że to jakiś ewenement, wyjątkowy materiał zrealizowany po to, by po sukcesie „Kanału” w Cannes promować kolejny film reżysera na innych światowych festiwalach. Bardzo się zdziwiłem, gdy w 2014 roku koleżanka z Repozytorium Cyfrowego powiedziała mi, że trwa właśnie inwentaryzacja i digitalizacja zwiastunów polskich filmów z lat 50., 60. i 70. Niewiele było wiadomo o tych materiałach. Zdecydowałem się napisać o tym tekst, choć więcej w nim pytań niż odpowiedzi, bo trudno dziś precyzyjnie odtworzyć losy zwiastuna filmowego w Peerelu.
Jeszcze zanim obejrzałem te archiwalne zwiastuny, zadzwoniłem do kilku filmowców – niektórzy, niestety, w międzyczasie odeszli – aktywnych zawodowo w tamtych latach. Reżyser Tadeusz Chmielewski w ogóle nie wiedział, że do jego filmów robione były zwiastuny. Operator Kurt Weber, który zadziwiał mnie zawsze swoją pamięcią i wiedzą o szczegółach związanych z realizacją filmów – również nie miał o nich pojęcia. Inny autor zdjęć, Stanisław Loth, pamiętał, jak reżyser Stanisław Różewicz przy jakiejś okazji mówił mu, że musi jeszcze zostać w montażowni, by obejrzeć i zaakceptować zwiastun swojego filmu. Według Lotha ani operator, ani reżyser nie brali zwykle udziału w montażu i produkcji zwiastuna. Podobnie jak Różewicz oglądali przeważnie efekt końcowy będący dziełem montażysty.
Napisałem więc do Jadwigi Zajiček, która montowała m.in. filmy Andrzeja Munka – „Człowieka na torze”, „Eroikę” i „Zezowate szczęście”. Jej zdaniem wszyscy montażyści polskich filmów podpisywali umowę na montaż filmu, który składał się z kilku etapów – końcowym było zmontowanie zwiastuna. „Taki zwiastun – pisze Jadwiga Zajiček – montowałam wraz z taśmami dźwiękowymi, do których należały dialogi, efekty dźwiękowe i muzyka. Muzykę podkładał montażysta dźwięku zwany później konsultantem, a wszystkie taśmy zgrywał operator dźwięku. Masterkopia filmu i zwiastuna oraz taśma dźwięku była przekazywana do laboratorium do ścięcia negatywu i wykonania kopii dźwiękowej. Zwiastun był przyjmowany i akceptowany przez reżysera i producenta, a potem przekazywany do rozpowszechniania” [1]
Jadwiga Zajiček nie interesowała się nigdy tym, czy i gdzie zwiastuny te pokazywano. Pamięta jednak pewną ciekawostkę: materiał często montowany był z nieużytych dubli, a czasem nawet ze ścinków pozostałych po zmontowaniu filmu. Sceny w nim użyte mogą więc trochę różnić się od tych, które znalazły się w ostatecznej wersji filmu.
Próbowałem jeszcze znaleźć jakikolwiek formalny ślad dotyczący starych zwiastunów: czy był jakiś wymóg, ile mają trwać i co ma się w nich znaleźć, w jaki sposób przyjmowano je do rozpowszechniania. Niestety, nie udało mi się. Jedynie w materiałach dokumentacyjnych do filmu „Ziemia” Jerzego Zarzyckiego trafiłem na krótką adnotację montażystki Janiny Niedźwieckiej informującą, że „Zwiastun został wykonany według kopii wzorcowej. Zgodność ze stanem faktycznym stwierdzam”. Nie są to artefakty porażające swą sensacyjnością, ale wydaje mi się, że warto je przytoczyć, skoro istnienie starych zwiastunów do polskich filmów jest kwestią prawdopodobnie nigdy dotąd niebadaną, a przez to – praktycznie nieznaną.
Pod koniec 2014 roku obejrzałem ponad 30 archiwalnych zwiastunów w małej salce projekcyjnej na terenie WFDiF przy Chełmskiej w Warszawie. Najstarszy z nich zapowiadał wspomnianą już „Eroikę” Munka, najnowszy – „Lokis” Janusza Majewskiego. „Eroica” jest zwiastunem – jeśli można użyć takiego określenia – dość klasycznym, zawierającym sceny, w których Dzidziusiowi Górkiewiczowi grozi po prostu największe niebezpieczeństwo. „Lokis” zawiera już elementy znane z dzisiejszego kina: aktorzy grających głównych bohaterów są podpisani imieniem i nazwiskiem, a w momencie, gdy na ekranie pojawia się napis, następują zbliżenia na twarz wykonawcy. Oba zwiastuny dzieli blisko 15 lat, ale trudno mówić o jakichś cechach świadczących o chronologicznym rozwoju polskich zwiastunów, o kształtującej się z latami konwencji, itp..
Montażyści w różnych latach szukali jakiegoś oryginalnego pomysłu, ale raczej nie korzystali z doświadczeń kolegów, którzy montowali wcześniejsze zwiastuny. Wśród tych obejrzanych przeze mnie są po prostu lepsze i gorsze, ale muszę przyznać, że kilka z nich jest naprawdę świetnych. Zwiastun „Jarzębiny czerwonej” Ewy i Czesława Petelskich zapowiada wielką epopeję wojenną, ukazuje trud walki, dialogi przybliżają widzowi uczucie strachu walczących. Sam film jest czymś zupełnie innym, historią bitwy o Kołobrzeg opowiedzianą w konwencjonalny sposób. Zwiastun zapowiadał więc film lepszy niż „Jarzębina czerwona” okazała się w rzeczywistości. Ale czy współczesne zwiastuny filmowe nie pełnią podobnej roli? Zwłaszcza w przypadku filmów, o których już w momencie ich ukończenia wiadomo, że daleko im do prawdziwego dzieła?
W Ameryce i na Zachodzie zwiastun filmowy funkcjonował niemal od początku istnienia kina, a z czasem zaczął być traktowany jako osobne dzieło sztuki. Jadwiga Mostowska w artykule „Zwiastun: fragment historii kina, jeden z gatunków filmowych, element kultury filmowej”[2] analizowała m.in. trailery do „Sznura” Alfreda Hitchcocka czy „Lśnienia” Stanleya Kubricka. Oba w swoim czasie uchodziły za mistrzowskie osiągnięcia w tym gatunku. Hitchcock – słynący z tego, że nad trailerami swoich filmów chciał mieć pełną kontrolę – zwiastun „Sznura” oparł na scenach nakręconych specjalnie (i tylko) na jego potrzeby. Pokazał wydarzenia poprzedzające właściwą fabułę, podczas których para zakochanych widzi się po raz ostatni. Mężczyzna wkrótce stanie się ofiarą zbrodni i to o tym opowiada film. Z kolei Stanley Kubrick, zapowiadając „Lśnienie”, zrezygnował z klasycznego trailera prezentującego aktorów i najbardziej emblematyczne sceny filmu na rzecz sekwencji koszmarnych wizji syna głównych bohaterów. W ten sposób od razu wprowadzał przyszłego widza w gęstą atmosferę swojego horroru.
Takie zwiastuny to oczywiście wyjątki, bo zwykle producent życzy sobie, by wyeksponować gwiazdorską obsadę, streścić fabułę i nazwać emocje bohaterów. Teraz w trailerach często stosuje się szybki montaż. Kiedyś były to natomiast „wjeżdżające” na ekran napisy informacyjne z nazwiskami aktorów i reżysera czy nazwą gatunku filmowego. Takie były również przedwojenne polskie zwiastuny. Jeden z nich ma dziś wartość szczególną: film „Dyplomatyczna żona” nakręcony – z różną obsadą – w wersji niemieckiej i polskiej przez Carla Boese i Mieczysława Krawicza, przetrwał do współczesnych czasów tylko w tej pierwszej. Wersja polska zaginęła w czasie wojny, a jedynym po niej filmowym śladem jest właśnie zwiastun.
Zwiastuny polskich filmów epoki Peerelu także opierają się na pewnym schemacie, polegającym na streszczeniu fabuły poprzez odpowiednie ujęcia głównej problematyki obrazu. Tych kilka świetnych, wyłamujących się z owej konwencji zwiastunów to, oprócz „Jarzębiny czerwonej”, zapowiedzi „Żywota Mateusza” Witolda Lesiewicza, „Pan Anatol szuka miliona” Jana Rybkowskiego czy „Pętli”, „Złota” i „Lalki” Wojciecha Jerzego Hasa.
Twórcy zwiastuna „Żywota Mateusza” zastanawiali się zapewne, jak w tak krótkim czasie pokazać niecodzienną poetykę filmu, opierającą się na fascynacji i symbiozie człowieka z przyrodą. Wybrali epizod z ptakiem pojawiającym się w okolicy domu Mateusza. Ujęcia mówią bardzo dużo o atmosferze filmu i o jego bohaterze, a przy okazji nie są zwykłym zwiastunem, lecz jakby osobną etiudą, która mogłaby istnieć bez związku z całym „Żywotem Mateusza”.
Zwiastun filmu „Pan Anatol szuka miliona” jest prawdopodobnie najdroższym z całego zestawu. Składa się, podobnie jak trailer „Sznura”, ze specjalnie nakręconych scen. Aktor Tadeusz Fijewski, odtwórca roli pana Anatola, zachęca z off-u do obejrzenia filmu. Na ekranie pojawia się nawet reżyser Jan Rybkowski, a cały zwiastun jest jakby ukazaną od kulis zwariowaną historią powstawania tej komedii oraz prezentacją fragmentów równie zwariowanych przygód jego bohatera. Widząc ten zabawny efekt, trudno się nie uśmiechnąć, zwłaszcza, że wymagał wiele pracy. A udział samego Rybkowskiego każe przypuszczać, że właśnie on go reżyserował.
Przypuszczam, że również Wojciech Jerzy Has uczestniczył w realizacji zwiastunów swoich filmów[3] . Do lat 70. współpracował ściśle z montażystką Zofią Dwornik (jedynie „Rękopis znaleziony w Saragossie” montował z Krystyną Komosińską), więc to z nią stworzył trailery „Pętli”, „Złota” i „Lalki”. Każdy z nich jest swoistą grą z widzem: zapowiada film innego gatunku niż był on w rzeczywistości. W zwiastunie „Pętli” zestawione zostały dosyć enigmatyczne ujęcia, które nie zdradzają fabuły filmu – przez chwilę można przypuszczać, że to kryminał. Dopiero finał ujawnia, że tematem będzie tragedia alkoholika niemogącego uwolnić się od nałogu. Z kolei zapowiedź „Złota” jest bardzo nowoczesna, prezentuje montaż atrakcji i ma dość nowofalowy styl, a przecież sam film był, bądź co bądź, szlachetnym produkcyjniakiem. Natomiast zwiastun „Lalki” nie posiada żadnych dialogów: zmontowany z ujęć z dość wolno pracującą kamerą zostawia widzowi domysł, jak rozmawiać będą ze sobą Łęcka i Wokulski. Być może zwiastuny innych filmów Hasa były równie oryginalne.
Widzowi, przyzwyczajonemu do współczesnych zwiastunów, w trakcie oglądania tych peerelowskich może w pierwszej chwili brakować lektora (aczkolwiek jego obecność to chyba typowo zachodni zwyczaj, bo do tej pory w trailerach polskich filmów rzadko ktoś czyta z off-u komentarz). Słychać go tylko raz, w zapowiedzi „Życia raz jeszcze” Janusza Morgensterna, gdzie narrator przedstawia bohatera: to działacz polityczny, uwięziony w czasach stalinizmu na mocy niesprawiedliwego wyroku. Na ekranie pojawiają się nie tylko fragmenty scen, lecz również fotosy z filmu. Są jak dawne wspomnienie. Jest w tym coś z późniejszego otwarcia serialu Morgensterna „Kolumbowie”, gdzie w czołówce w beztroskie życie młodych chłopaków wkraczał terror.
Są wśród tych starych zwiastunów również zadziwiające wpadki, np. zapowiedź „Krzyżaków” Aleksandra Forda: zmontowana bez żadnej dramaturgii, bez pomysłu, raczej zniechęca do obejrzenia filmu zamiast go reklamować. Albo „Hrabiny Cosel” Jerzego Antczaka: znacznie za długi, skupiający się nie na wątku miłosnym, lecz wyłącznie na blichtrze królewskiego dworu.
Wśród zapowiedzi polskich superprodukcji tamtych lat zaciekawił mnie jednak zwiastun „Popiołów” Andrzeja Wajdy. Pamiętam dobrze ten film, a w zapowiedzi zobaczyłem sceny niby mi znane, ale trochę inaczej zagrane przez aktorów. Prawdopodobnie jest to przypadek, o którym wspomniała Jadwiga Zajiček: zwiastun zmontowano z dubli i ścinków, które nie weszły do ostatecznej wersji filmu. Co ciekawe, ani w zwiastunie „Krzyżaków”, ani „Popiołów” nie pojawia się żadna informacja, że to ówczesne superprodukcje, co jest oczywiście znakiem tamtych czasów. Gdyby „Popioły” powstały dziś, informacje o budżecie, liczbie aktorów i rekwizytów na pewno by się w zapowiedzi znalazły.
W kilkunastu z ponad 30 archiwalnych zwiastunów pojawia się na końcu napis „wkrótce na naszych ekranach”. Sugerowałoby to, że te krótkie zapowiedzi były w tamtych latach gdzieś pokazywane. Wprawdzie nie natknąłem się nigdzie na najmniejszą nawet wzmiankę, że tak było, ale może po prostu widzowie nie przywiązywali do tych zwiastunów aż tak dużej wagi i z czasem zatarły się one w ich pamięci? Zwłaszcza, jeśli zamiast przed właściwym filmem, pokazywane były dopiero po seansie – tak było przecież przez lata na Zachodzie i stąd nazwa trailer, czyli coś pokazywane jakby na doczepkę. Zadzwoniłem do Andrzeja Zakrzewskiego, reżysera radiowego i telewizyjnego, który w latach 50. studiował w łódzkiej PWSF i często wówczas chodził do kina. Początkowo nie kojarzył zwiastunów z tamtych lat, ale potem przypomniał sobie pokazy dla prasy z przełomu lat 50. i 60., organizowane w warszawskim kinie „Śląsk”. Na tych projekcjach, po napisach końcowych, wyświetlano kilka zwiastunów polskich filmów czekających na premierę. Miało to zachęcić branżowych dziennikarzy, by coś o takim nowym tytule napisali. Trudno jednak uwierzyć, by zwiastuny były wówczas robione tylko na potrzeby pokazów prasowych. Niewykluczone, że jakąś ich część realizowano z myślą o reklamie zagranicznej i zainteresowaniu polskim kinem ewentualnych kontrahentów. Pozostaje najważniejsze pytanie: czy grano je podczas normalnych, biletowanych seansów w kinie? Anna Brzezińska, współtwórczyni projektu „W małym kinie”, która przeprowadziła wiele rozmów z dawnymi kinooperatorami, powiedziała mi, że kilku z nich wspomniało mimochodem o ówczesnych zwiastunach filmowych. Wyświetlali je, nigdy jednak nie były dla nich czymś szczególnym. I pewnie dlatego zostały zapomniane. Wydaje mi się jednak, że dziś można odkryć je na nowo. Część z nich jest dostępna na stronie Repozytorium Cyfrowego FINA – może obejrzy je ktoś, kto przed laty widział te, dziś archiwalne, zwiastuny na dużym ekranie prawdziwego kina?
[1] List Jadwigi Zajiček z 2 grudnia 2014 roku.
[2] J. Mostowska, Zwiastun: fragment historii kina, jeden z gatunków filmowych, element kultury filmowej, „Kwartalnik Filmowy” 2006, nr 56, s.181-188.
[3] Piszę tak, znając z relacji zaangażowanie Hasa w promocje swoich filmów. Zawsze dużą wagę przykładał do wyboru fotosów i do tego, które z nich zostaną opublikowane w programie filmowym. Nie wyobrażam więc sobie, by nie interesował się i nie uczestniczył w realizacji zwiastunów swoich filmów.