Profesor Wilczur zostaje opuszczony przez żonę i córkę. W wyniku pobicia traci pamięć. Z cenionego lekarza staje się bezimiennym włóczęgą. Po latach profesor, żyjący pod przybranym nazwiskiem Antoni Kosiba, zyska uznanie w oczach ludzi jako znachor. Losy rozdzielonej rodziny ponownie się splotą.
Żona profesora Wilczura, znakomitego chirurga, opuszcza go razem z ukochaną córeczką. Gdy w podmiejskim szynku lekarz szuka pocieszenia w alkoholu, zostaje ciężko ranny w głowę. Traci pamięć. Mija piętnaście lat. Na dalekiej prowincji policja zatrzymuje włóczęgę, który nie ma dokumentów i nie zna swojego nazwiska. Aby uniknąć aresztowania, mężczyzna kradnie akt urodzenia. Od tej pory jako Antoni Kosiba wędruje po kraju, aż wreszcie znajduje schronienie u dobrodusznego młynarza Prokopa. Po wyleczeniu jego kalekiego syna Wasylka nieznajomy zyskuje sławę znachora. Miejscowy lekarz, doktor Pawlicki, grozi Kosibie sądem za bezprawne wykonywanie praktyki lekarskiej. Tymczasem znachor zaprzyjaźnia się z młodziutką ekspedientką Marysią. Ta piękna kobieta kogoś mu przypomina. Marysię adoruje przystojny hrabia Leszek Czyński. Ich związkowi sprzeciwiają się jednak rodzice hrabiego. Zazdrosny o dziewczynę syn karczmarza Zenek przygotowuje zasadzkę - na drodze, którą będą jechać młodzi, rozstawia drewniane belki. Marysia i Leszek ulegają wypadkowi. Miejscowy lekarz odmawia udzielenia pomocy ciężko rannej dziewczynie. Znachor przeprowadza operację i ratuje jej życie. Kosiba oskarżony przez doktora Pawlickiego zostaje skazany na trzy lata więzienia. Kiedy Leszek odzyskuje przytomność, dowiaduje się od rodziców, że jego ukochana umarła. Wyjeżdża na zagraniczne studia. Kiedy niespodziewanie wraca, skłonny popełnić samobójstwo, dowiaduje się, że Marysia żyje. Rodzice hrabiego wyrażają zgodę na ślub. Leszek wnosi apelację w sprawie znachora. Na rozprawie sądowej zeznaje profesor Dobraniecki, dawny asystent Wilczura, który widzi w Kosibie podobieństwo do swojego nauczyciela. Kiedy kolejny świadek, uzdrowiona Marysia, podaje swoje pełne nazwisko - Maria Jolanta Wilczur - znachor odzyskuje pamięć.
„Hoffman jest jednym z dwóch-trzech polskich reżyserów, który bez żenady dąży do sukcesu kasowego (vide jego »Pan Wołodyjowski«, »Potop«, »Trędowata«). Nie widzę w takim nastawieniu nic zdrożnego, przeciwnie, sądzę, że w kinematografii polskiej mogłoby być ono znacznie bardziej rozpowszechnione. [...] Na biegłości warsztatowej reżyserowi nie zbywa. Drugie sięgnięcie po bestsellery Tadeusza Dołęgi-Mostowicza »Znachora« z 1937 i »Profesora Wilczura« z 1939 r. dokonane zostało fachowo. [...] któż bowiem nie lubi zwycięstwa szlachetności, miłości dozgonnej i na dodatek triumfu zracjonalizowanej nauki nad znachorskim zamawianiem”.
Jerzy Płażewski, „Rzeczpospolita”, 88/1982.
„Była u nas taka moda, by stare, drugorzędne teksty literackie podawać figlarnie, z dystansem, z przymrużeniem oka. Otóż Jerzy Hoffman tekst Dołęgi-Mostowicza potraktował możliwie poważnie, a aktorzy się nie zgrywają. Dzięki temu z tej melodramatycznej opowieści o lekarzu, co stracił pamięć, udało się realizatorom wydobyć wiele blasku. Otrzymaliśmy melodramatyczną wersję opowieści o ludzkiej dobroci i szlachetności uczuć, o sprawiedliwości. Film Hoffmana sugestywnie przypomina nam starą prawdę: że przeznaczeniem kina nie stało się tłumaczenie kamienia filozoficznego, lecz niezmienne przypominanie prostych prawd egzystencjalnych w świeżym emocjonalnie ujęciu”.
„Nurt”, 3/1982.
„Wyższy porządek w dobrym i złym, grzechu i grzechu odpuszczeniu, irracjonalny, tajemniczy los, zdarzenia z pogranicza tego, co cudowne i co możliwe, czynią ze »Znachora« baśń bardzo specjalną ,wschodnio-europejską w dawnym rozumieniu tego słowa [...]”.
Bożena Janicka, „Film”, 8/1982.
W latach 1934–1981 dokonano czternastu ekranizacji prozy Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
Bernard Ładysz (rola Prokopa) jest znanym śpiewakiem operowym (bas).
Pierwszej ekranizacji „Znachora”, niezwykle popularnej w latach 30. powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, podjął się w 1937 roku Michał Waszyński. Film cieszył się ogromnym powodzeniem. Lata 70. przyniosły w Polsce niespodziewaną modę na filmy przedwojenne, którą wykorzystał, obdarzony niesłychanym wyczuciem potrzeb publiczności, Jerzy Hoffman. Znachor z 1981 roku różni się znacznie od swojego pierwowzoru. Oparty ściśle na powieści, odświeża starą fabułę, pozbawia ją nadmiernej patetyczności i sztuczności właściwej melodramatom z lat 30. Niezmiennie wzruszające pozostają natomiast losy profesora Wilczura, który w wyniku tragicznego zbiegu wydarzeń, traci wszystko, co w życiu osiągnął, a następnie odzyskuje utracony status i odnajduje ukochaną córkę. „Znachor” przyciąga również publiczność melodramatyczną historią miłosną opartą - tak jak wcześniejszy film Hoffmana „Trędowata” - na mezaliansie. Istotny jest również fakt umieszczenia akcji na Kresach Wschodnich, z którymi nieodłącznie wiążą się sentymenty Polaków do rajskiej sielskości i dawnej spokojnej wsi, gdzie żyją uczciwi i dobrzy ludzie. Przede wszystkim jednak to wspaniała gra aktorska nadała tej - wydawałoby się banalnej i przestarzałej fabule - autentyczność i siłę wyrazu. Niezapomniane kreacje stworzyli Jerzy Bińczycki - uosobienie prostoduszności, Anna Dymna oraz obdarzony urokiem Tomasz Stockinger. W pamięci widzów pozostały też z pewnością drugoplanowe role Bernarda Ładysza, Bożeny Dykiel i Jerzego Treli. Wielokrotnie Jerzy Hoffman sięgał już do literatury popularnej wśród czytelników („Potop”, „Pan Wołodyjowski”, „Trędowata”) i zawsze z powodzeniem trafiał do szerokiej publiczności, która pragnie oglądać „baśnie dla dorosłych”. Udało mu się to również w przypadku „Znachora”.