Dwie godziny

Dwie godziny
Loading the player ...
Polska
1946
Data premiery: 1957-12-09
Zdjęcia: Stanisław Wohl
opis filmu
O filmie

W polskim miasteczku, na stacji przesiadkowej, spotykają się ludzie powracający z wojennej tułaczki. Przez dwie godziny czekania na kolejny pociąg dokonują swoistego rachunku sumienia, osobistych rozliczeń i ocen postaw. Muszą zmierzyć się ze swoją przeszłością: z dawnymi sympatiami, wrogami i zawiedzionymi nadziejami. Muszą też znaleźć nadzieję na lepsze jutro.

Czas akcji: 1945 rok
Miejsce akcji: miasteczko w Polsce
Kierownik produkcji: Aleksander Pękalski
Prawa: Studio Filmowe „Kadr”
Język: pl
Obsada
Irena Krasnowiecka (Irena), Wanda Łuczycka (Marta, żona kapo), Danuta Szaflarska (Weronika), Jerzy Duszyński (Marek), Hanna Skarżanka (Teresa), Władysław Hańcza (Filip, kapo obozowy), Władysław Grabowski (Kaliciński), Mieczysław Milecki (doktor Brus), Jacek Woszczerowicz (szewc Leon), Stanisław Grolicki (barman), Józef Węgrzyn (mistrz Amadeusz Ordoni), Aleksander Zelwerowicz (dawny sąsiad Marka), Barbara Fijewska (Fela), Tadeusz Łomnicki (Kubuś), Ryszarda Hanin (pielęgniarka), Maria Kaniewska (dziewczyna na peronie), Barbara Drapińska (dziewczyna witająca więźniów), Czesław Piaskowski (kierowca wojskowy), Stefan Śródka (robotnik, znajomy Weroniki), Władysław Dewoyno (więzień), Józef Pilarski (więzień), Ludwik Tatarski (więzień obozowy), Maria Żabczyńska (sąsiadka Teresy), Kazimierz Pawłowski (amant Feli), Hanna Bielicka (sąsiadka Marty), Stanisław Łapiński (gość w restauracji), Zdzisław Lubelski (pośrednik w kawiarni), Helena Puchniewska (kobieta z żigolakiem), Andrzej Łapicki (żigolak), Barbara Pawlicka-Rachwalska (kobieta na dworcu), Janina Jabłonowska (kobieta w punkcie medycznym), Stanisław Winczewski (podróżny w pociągu)
zwiń zakładkę
treść

Wojna dopiero co się skończyła. Ludzie wracają z robót, z obozów, szukają swoich bliskich i dawnych domów. W pociągu były więzień obozu rozpoznaje w jednym z pasażerów kapo ze swojego obozu. W korytarzu wywiązuje się między nimi bójka, kapo wyrzuca ofiarę z pociągu. Sam wysiada na najbliższej stacji.
Z pociągu wysiadają także Marek i Weronika, para narzeczonych. To jego rodzinne miasteczko, ogarnia go smutek, gdy widzi swój dom leżący w gruzach. Traci nadzieję, że znajdzie kogoś z rodziny. Młodzi idą do najbliższej knajpy, by poczekać na kolejny pociąg, który przybędzie za dwie godziny. Spotykają tam ludzi, którzy toczą niespieszne rozmowy o tym, jak się teraz będzie żyło, co się zmieni. Dla niektórych przeżycia wojenne były tak tragiczne, że nie wrócili już do psychicznej równowagi, jak chociażby Kaliciński, który mówi do siebie i sam ze sobą grywa w szachy.
Na dworcu pojawiają się kolejni podróżni: szabrowniczka Marta - żona kapo, szewc Leon, jeszcze jeden były więzień obozu koncentracyjnego. Kapo boi się, że on także może go rozpoznać, musi uciekać. W korytarzu dworca władze miasteczka zorganizowały punkt szpitalny. Doktor Brus ma pełne ręce roboty: co chwila zgłasza się do niego ktoś z podróżnych bliski skrajnego wyczerpania, głodny, chory. Brus obiecał swojej dziewczynie Teresie, że zaraz po dyżurze przyjdzie do niej do knajpy, lecz nie ma serca odejść od chorych. Na dodatek ciągle przybywają nowi pacjenci.
Do knajpy wybiera się także inna młoda dziewczyna - Fela, którą adoruje pewien miejscowy cwaniak. Fela ulega mu, a lekceważy uczciwego Kubę, który naprawdę ją kocha. Przekona się o tym, gdy w pewnej chwili cwaniak zacznie ją napastować, a Kuba stanie w jej obronie. Tym czynem chłopak zdobędzie jej znanie i miłość.
Tymczasem Teresa traci już cierpliwość, czekając na Brusa, i zaczyna z przyjaciółką popijać w knajpie. Obok ich stolika przechodzi Marek, który na chwilę zostawił Weronikę w głębi sali. Teresa od razu go poznaje, to jej były chłopak. Zaczynają wspominać, Marek zupełnie zapomina, że przyszedł tu z Weroniką. Przez chwilę wydaje się nawet, że byłby gotów wrócić do Teresy. W porę się jednak opamiętuje, wraca do swojej narzeczonej. Teresa z kolei idzie na dworzec, do doktora Brusa, żeby mu pomóc.
Szew Leon w ciemnej uliczce spotyka kapo. Rozpoznaje go i morduje. (PŚ)

zwiń zakładkę
komentarz
komentarz eksperta

„Dwie godziny” miały szansę stać się pierwszym polskim filmem powojennym. Ich realizacja zaczęła się krótko przed „Zakazanymi piosenkami”. Pierwszym anonsom prasowym towarzyszył entuzjazm, że będzie to film, który ukaże różne postawy Polaków w czasie wojny oraz to, jak zaczynają oni wracać po wojnie do normalnego życia. Był także ciekawym eksperymentem formalnym: czas trwania filmu miał się dokładnie pokrywać z czasem rozgrywającym na ekranie. Tytułowe dwie godziny to moment, gdy kilkoro bohaterów doświadcza swoistego psychicznego przejścia z czasu wojny w czas pokoju.
Scenariusz napisała ceniona powieściopisarka Ewa Szelburg-Zarembina. Jej tekst zawierał pewną dawkę liryzmu i tragizmu, który na ekranie miał przeobrazić się w atmosferę poczucia straconych przez bohaterów kilku lat życia, lecz jednocześnie zawierał pewną nadzieję, że dramat się skończył, że teraz będzie można żyć spokojnie.
Szelburg-Zarembina stała się jednak pierwszą ofiarą polityki przedsiębiorstwa „Film Polski”, które przed skierowaniem jej scenariusza do realizacji zleciło poprawki Janowi Marcinowi Szancerowi (później też zresztą proszono go o to samo przy innych filmach). Szancer tak dalece przerobił tekst „Dwóch godzin”, że w sierpniu 1946 roku Szelburg-Zarembina opublikowała w prasie list tej treści: „W związku z zapowiedzianym […] długometrażowym filmem »Dwie godziny« stwierdzam, iż w międzyczasie treść i ciężar gatunkowy scenariusza zostały przez realizatorów tak zmienione, że (nie przesądzając o wartości przyszłego filmu) zmuszona byłam zwrócić się do Dyrekcji Przedsiębiorstwa »Film Polski« w Łodzi o wycofanie mego nazwiska jako autorki pomysłu. (Ewa Szelburg-Zarembina, „Do redakcji »Film«, „Film”, 1946, nr 4).
Szancer odpowiedział jej także na łamach prasy, oświadczając, że przyjmuje pełną odpowiedzialność za zmiany w scenariuszu i że były one przeprowadzone w ścisłej współpracy z reżyserem, Stanisławem Wohlem. Wohl swój film ostatecznie nakręcił (współreżyserem był Józef Wyszomirski), lecz materiał wprost z montażowni powędrował na półki - zrealizowany obraz nie sugerował jednoznacznie, że Polska będzie teraz innym, lepszym krajem. Po zatrzymany film sięgnięto powtórnie dopiero po przełomie październikowym 1956 roku. Jednak Wohl, by „Dwie godziny” mogły wejść na ekrany, musiał na przykład skrócić materiał do 68 minut, co wypaczyło pierwotny zamysł dotyczący zgrania czasu akcji i czasu ekranowego.
W momencie premiery, w 1957 roku film był swego rodzaju przeżytkiem. Narodził się już polska szkoła filmowa, młode pokolenie twórców z Wajdą, Munkiem i Kawalerowiczem na czele doszło do głosu, więc skromny i statyczny film Wohla i Wyszomirskiego nie wywołał entuzjazmu. Był jednak hołdem dla wybitnych polskich aktorów: Stanisława Grolickiego, Aleksandra Zelwerowicza i Józefa Węgrzyna, którzy zagrali w filmie Wohla, lecz zmarli przed jego opóźnioną o ponad 10 lat premierą. Dziś „Dwie godziny” stają się dowodem, że Wohl i Wyszomirski na dobrą sprawę wyłamali się z obowiązujących tuż po wojnie reguł. W ich filmie niedużo jest wielkich słów o końcu wojny i o pokoju, jest wiele ściszonych głosów wyrażających nadzieję. (PŚ)

zwiń zakładkę
głosy prasy

„Film się przeleżał, wszystko co w nim niedobre - stało się jeszcze gorsze i nie wiadomo tylko po co teraz dopiero zmieniono decyzję, która była jak najbardziej słuszna, o czym się zresztą można dobitnie przekonać w kinie. Pokazać na ekranie splot powojennych losów kilkunastu bohaterów na raz […] to pomysł wymagający precyzji reżyserskiej i mistrzostwa dramaturgicznego. Tymczasem »Dwie godziny« są jak najdalsze od wszelkiej precyzji i pozbawione poczucia dramaturgicznych proporcji. Trudno wybaczyć realizatorom, że mając do dyspozycji czołówkę naszych najlepszych aktorów, w rezultacie zrobili filmie na poziomie amatorskiego przedstawienia. Trudno wybaczyć i trudno to zrozumieć. »Dwie godziny«, które w zamierzeniu miały być wielkim dramatem powojennych powrotów ludzi, stały się artystycznym fiaskiem. To było dawno. Od tego czasu przeżyliśmy już niejedną klęskę i niejedno powodzenie filmowe. Tymczasem film spokojnie leżał na półkach. I nie wiadomo z jakich powodów każe się nam teraz przeżywać na nowo tę dawną makabryczną historię, znów narażając na szwank i tak już dość nadwyrężony prestiż naszej kinematografii i naszych zdolności i umiejętności filmowania. Bezcelowe byłoby omawianie od początku błędów i słabości tego nieporadnego filmu. Oglądając »Dwie godziny«, można popaść w melancholię. W środowisku artystycznym ten słaby obraz przedyskutowano dość wszechstronnie w okresie jego powstania. […] Ten remanent mógł spokojnie leżeć na półkach, a pokazywać można go było tylko za karę”.

Bohdan Węgierski, „»Dwie godziny«, o których dobrze było zapomnieć”, „Express Wieczorny”, 12.12.1957 (294)


„Według krążących plotek film miał należeć do »pozycji wyjątkowo udanych, które niestety… niestety… nie mogły się ukazać«. Reklamujące go obecnie ulotki są o wiele ostrożniejsze - kładą nacisk na »plejadę gwiazd« z nieżyjącymi już aktorami najwyższej klasy, jak Aleksander Zelwerowicz i Józef Węgrzyn. A jak właściwie reaguje przeciętny widz, oglądający przez dwie godziny tamte »Dwie godziny« sprzed z górą dziesięciu lat? Widz wychodzi z kina głęboko rozczarowany. Bo mało jest w tym filmie klimatu tamtych dni, mało »dokumentu epoki« ‒ jakiegoś łapania rzeczywistości na gorąco. Są dramaty i przeżycia wewnętrzne ludzi, ludzi kreowanych rzeczywiście przez świetnych aktorów, ale… Ale każdy z nich stwarza postać z innej sztuki. Woszczerowicz w swojej doskonałej i konsekwentnie przeprowadzonej roli jest przecież z dramatu teatralnego na wpół mistycznego, na wpół psychologicznego. Zupełnie różni się od reszty bohaterów, którzy znowu pochodzą z realistycznego filmu. To samo można powiedzieć o roli wykolejeńca i magika (gra tę postać Józef Węgrzyn) pokazującego swe sztuczki w podrzędnym barze. Doskonale to jest zagrane, ale… do niczego w filmie nie służy, nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Już z tych kilku uwag widać, że scenariusz jest nieporadny, chaotyczny. Reżyser przerzuca się od filmowania po prostu teatru - do prób rzeczywiście filmowego ujęcia. Albo »udziwnienia« swoich bohaterów, albo idzie na całkowitą sztampę. Oscyluje między przedziwnym obłąkańcem czy magikiem a szlachetnym doktorem - Judymem naszych czasów, spekulantką o złotym sercu, a płochą dziewczyną, nie mogącą wytrwać w wierności ukochanemu. Nawiasem mówiąc, że i on »nie mógł« i związał się z »pozytywną« robotnicą”.

Z. Kreutz, „O »Dwóch godzinach« bez entuzjazmu”, „Żołnierz Polski”, 16.01.1958 (3)


„»Dwie godziny«, które rodziły się wraz z »Zakazanymi piosenkami« w atmosferze nader burzliwej młodości naszego filmu fabularnego, napisane były początkowo przez Ewę Szelburg-Zarembinę. Zobaczywszy, co z filmu wychodzi, znakomita aktorka ogłosiła w prasie, że »zrzeka się scenariusza«, który objął po niej w spadku […] znany grafik Jan Marcin Szancer. Przyznam dobrowolnie, że w tej szermierce słownej po pierwszym ujrzeniu filmu byłem całkowicie po stronie Ewy Szelburg-Zarembiny. Film wydawał mi się nieprawdziwy, niezręczny, fragmentaryczny i źle skomponowany. Obejrzałem go po dziesięciu latach i byłem mile zaskoczony. Nadal film nie jest wielkim dziełem i nikt nie będzie tego twierdził, ale film odtwarza w pewnej mierze atmosferę tamtych lat, ma wiele przekonywających i zręcznych scen, no i obsadę. Chyba pod wpływem »Jej pierwszego balu« czy »Dziejów jednego fraka«, w których to filmach Duvivier kolejno zgromadził kwiat aktorstwa francuskiego i amerykańskiego - Józef Wyszomirski chciał udowodnić, że »Polacy nie gęsi - swych aktorów mają« i zaangażował na dwie godziny co najwybitniejsze polskie siły. Nie wszystkie zdały ten egzamin złożony niestety z zbyt krótkich epizodów. Jak bardzo chcielibyśmy zobaczyć dzisiaj Węgrzyna nie w roli zgrywającego się jasnowidza, jak bardzo chcielibyśmy zobaczyć Zelwerowicza bardziej niż w króciutkim epizodzie… ale nikt nie mógł WTEDY wiedzieć, że będą to ostatnie fragmenty gry tych wielkich aktorów w filmie fabularnym… Przed wojną występowali w tylu… zwłaszcza Węgrzyn, bez którego nie obył się prawie żaden ambitniejszy polski film”.

Leon Bukowiecki, „Dwie godziny”, „Ilustrowany Kurier Polski”, 12.12.1957 (295)


„Widzów kinowych 1957 roku film ten powinien trochę zaszokować. Nie dlatego, żeby było to epokowe osiągnięcie naszej kinematografii. Zaskoczenie powinna wywołać niespotykana w naszych filmach stylistyka, zaczerpnięta niewątpliwie z arsenału kierunku ekspresjonistycznego w kinematografii. Kierunek ten, bardzo charakterystyczny dla niemieckiego filmu niemego, może poszczycić się szeregiem osiągnięć znanych z historii kina. Potem oddziaływał on na inne kinematografie. […] A więc przede wszystkim światła i cienie. Autorzy filmu lubują się w bocznym i ukośnym podświetlaniu postaci czy architektury. W scenach rozgrywających się w zamkniętych lokalach światło jest rozproszone. Dzięki temu nie ma ostrych konturów, zamazują je cienie, operuje się raczej plamą niż zarysem postaci. Ludzie i rekwizyty wtopione są w cień i półmrok, atmosfera filmu zagęszcza się, co pomaga w umyślnym przerysowaniu „o cal” sytuacji. Kadr komponowany jest nie przez ustawione przed kamerą bryły i płaszczyzny, lecz przez jednokierunkowo rzucone snopy światła i to nadaje filmowi tak charakterystyczny ton. Ton ten posiada zresztą i inne wyróżniki formalne. Na przykład kamera. Nigdy nie idzie na zbliżenie, zwłaszcza w dialogach. Potrzebny rekwizyt eksponuje tylko w szczególnie ważnych wypadkach. W ten sposób kamera trzymająca się na dystans od opowiadanych zdarzeń, pozostaje bardzo refleksyjna, statyczna: ruch rozgrywa się przede wszystkim wewnątrz kadrów. Nadaje to filmowi monotonne tempo, które określiłbym obrazowo: akcja się sączy. Jest to tym bardziej ciekawe, że przecież nagromadzono w filmie masę wątków, które wciąż się przeplatają. Nie dochodzi jednak do pełnej kulminacji w żadnej ze scen filmu, do sceny, w której wzięliby udział wszyscy główni bohaterowie. Wątki płyną samodzielnie, film rozgrywa się kameralnie”.

A. Aleksander, „Dwie godziny wspomnień z łezką”, „Ekran” , 1957, nr 3


„»Dwie godziny« nakręcone zostały przez Wohla i Wyszomirskiego na podstawie scenariusza Szancera. Ogląda się ten film dziś jak nieomal dokument historyczny - tamtych czasów zaraz po wojnie. I bodaj w tym smaku historycznym leży główna jego atrakcyjność. Film jest bowiem współczesny czasowi, w którym powstał i, co najciekawsze, w jakiejś mierze utrzymany jest w stylu niemal neorealistycznym. Okazuje się, że w roku 1946 my też próbowaliśmy tworzyć filmy neorealistyczne. Przyjemne odkrycie. Ta »neorealistyczność« filmu, niestety, wąsko pojęta i niezbyt konsekwentna, wyszła mu na zdrowie: po jedenastu latach jest co oglądać. Scenariusz Szancera stawiał sobie zadania ambitne: w ciągu dwu godzin, w wąskim odcinku czasu dać przekrój polskiego społeczeństwa, jego spraw najistotniejszych: odbudowy życia osobistego, moralnego i materialnego, powrotów, spotkań i rozłączeń. Scenariusz stawia też problem ogólniejszy: nie zawsze się da rozpocząć życie od momentu przerwanego wojną, nie zawsze może ono być tylko kontynuacją. To ambitne zadanie pociągnęło za sobą konieczność wprowadzenia wielu wątków i wielu postaci. Realizatorzy poprowadzili te wątki niezbyt precyzyjnie, wiele epizodów i szczegółów nie tłumaczy się dostatecznie jasno, niemniej widz zachowuje orientację w ich przebiegu i końcu. To jest jakieś osiągnięcie, szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę, że chorobą narodową polskich filmów jest brak prostej, zrozumiałej narracji”.

Piotr Krajewski, „Dwie godziny”, „Nowe Sygnały”, 1957, nr 50 (15.12)

zwiń zakładkę
ciekawostki
  • Film w całości nakręcono w dekoracjach atelierowych zaprojektowanych przez Romana Manna, który, by podkreślić małą przestrzeń miasteczka, umieszczał na murach charakterystyczne napisy, montował na budynkach szyldy, pojawiające się w tej samej konfiguracji w prawie każdej scenie.

zwiń zakładkę
plakaty i fotosy
zwiń zakładkę
zwiń zakładkę