Jesienią 1939 roku los pacjentów szpitali psychiatrycznych był w zasadzie przesądzony. Stefan podejmując pracę w jednym z nich, dokonuje beznadziejnego wysiłku ratowania resztek człowieczeństwa w nadchodzącym apokaliptycznym świecie. Spotyka się z różnymi postawami personelu medycznego. Często okazują się one nie tyle pochodną medycznej wiedzy, ile racjonalizacją ideowych czy politycznych wyborów.
Stefan, młody lekarz, jesienią 1939 roku podejmuje pierwszą pracę w szpitalu psychiatrycznym. Podczas rozmowy z dyrektorem Pajączkowskim nie kryje swoich wątpliwości natury filozoficznej. Koledzy wprowadzają go w szczegóły pracy. Doktor Rygier w obecności Stefana bada inżyniera Nowackiego. Na pierwszy rzut oka inżynier zachowuje się normalnie, dociśnięty pytaniami ujawnia jednak pewną niezborność myślenia. Podczas wspólnej kolacji lekarze rozmawiają o polityce. Doktor Rygier jest sympatykiem endecji, doktor Nosilewska wręcz przeciwnie. Dyrektor stara się załagodzić spór. Rozmowa schodzi na przypadki chorobowe. Przypadek Nowackiego dzieli Stefana i doktora Rygiera. Do stołówki wchodzi pisarz Sekułowski. Protestuje przeciw dodawaniu bromu do posiłków. Nie jest pacjentem, ukrywa się w szpitalu; czasem dla chorych i personelu wygłasza wykłady o sztuce.
Stefan odnajduje się w nowej pracy. Podczas jego obchodu Nowacki ma napad epilepsji. Potrzebna jest pomoc doktora Rygiera. U inżyniera zdiagnozowano guza mózgu, nad chorym opiekę przejmuje doktor Kauters. Nowacki dyktuje Stefanowi list do znajomego profesora. Jest załamany tym, że zaczyna tracić pamięć.
Stefanowi podoba się podejście do pacjentów doktor Nosilewskiej, która z chorym muzykiem wspólnie gra na organach.
Chorzy składają dyrektorowi życzenia w dniu jego święta. Trwają przemówienia, odbywa się koncert. Ktoś w formie żartu wpuszcza między gości prosię. Doktor Marglewski urządza awanturę pacjentowi pełniącemu dyżur w chlewni. Ten odpowiada mu hardo; wygląda na byłego oficera. Pielęgniarze go wyprowadzają.
W tym samym czasie do szpitala przyjeżdża Thiesdorf, lekarz z SS. Dyrektor zachowuje godną powściągliwość. Thiesdorf, mimo że jest chirurgiem, złowróżbnie zapowiada bliższą współpracę. Zauważa też nielegalną hodowlę świń. Dyrektor nakazuje zlikwidować hodowlę, nie chce narażać placówki. Starsi lekarze bojkotują jego decyzję, bo dzięki hodowli mogą wyżywić podopiecznych i kupić lekarstwa. Pielęgniarze wywożą broń ukrytą w szpitalu.
Doktor Rygier próbuje elektrowstrząsami wybudzić oficera ze stanu katatonii. Stefan oponuje. Rygier nie przyjmuje humanitarnych argumentów kolegi. Jego skłonność do brutalnych metod ma poniekąd podłoże ideowe. Natomiast brutalność pielęgniarzy jest bezmyślna. Można ich jednak przekupić, by lepiej traktowali pacjentów.
Doktor Kauters jest zwolennikiem metod chirurgicznych. Wstrzymuje się jednak z operacją Nowackiego, co uzasadnia dobrem nauki – rzadką okazją obserwowania rozwoju choroby. Odrzuca moralne obiekcje Stefana. Ten z kolei ukrywa prawdę przed żoną inżyniera.
Sekułowski okazuje się morfinistą. Zdobył pieniądze, sprzedając swój mózg na medyczne eksperymenty. Dyskutuje ze Stefanem o normie społecznej i o jej łamaniu.
Doktor Kauters dokonuje operacji guza mózgu. Niestety pacjent umiera. Stefan ma wyrzuty sumienia, że brał udział w higienicznym zabójstwie w celach naukowych. Konsylium w sprawie chorego muzyka jest pretekstem do burzliwej dyskusji o bałaganie i nadużyciach lekarskich. Większym problemem jest niepewny los placówki. Doktor Rygier sugeruje, by błagać Thiesdorfa o pomoc. Dyrektor jest bezradny, zdaje się na wolę większości.
Oficer SS dokonuje inspekcji szpitala. Decyzja o jego likwidacji już zapadła. Okolicznym chłopom rozkazano kopać groby. Lekarze zastanawiają się, co robić. Nie chcą dopuścić do przepędzenia chorych do lasu. Dyrektor pali dokumentację. Chorzy dostają leki. Chwile oczekiwania się dłużą.
Niemcy przyjeżdżają ciężarówkami. Thiesdorf grozi śmiercią za ukrywanie chorych, legitymuje personel. Doktor Kauters przyznaje się do niemieckiego pochodzenia. Doktor Rygier mimo niemieckiego nazwiska twierdzi, że jest Polakiem. Wychodzi na jaw żydowskie pochodzenie doktor Nosilewskiej. Sekułowski popełnia samobójstwo. Niemcy wywożą lekarzy, a chorych rozstrzeliwują w lesie. Stefan ukrywa się w pralni. Próbuje wynieść w bezpieczne miejsce jednego z pacjentów. W pewnej chwili zauważa, że niesie trupa. (JU)
„Edward Żebrowski ma markę, z dawna ustalony autorytet moralny; nazywa się go często intelektualistą kina, wielu z niego czerpie, wielu z nim ostro polemizuje. Filmy także robić potrafi, choć wydaje się czasami, że praca ta jest jakby na dalszym planie jego zainteresowań. […] Właściwie mówiąc o dziele Edwarda Żebrowskiego, można by powieści Lema w ogóle nie wspominać więcej – tak są od siebie różne. […] Sytuacja stworzona w filmie przypomina badanie in vitro – w sztucznie, specjalnie do tego celu stworzonych warunkach. Oto szpital dla umysłowo chorych: lekarze żyjący w światku swoich specjalistycznych gabinetów i wspólnych salonowych posiłków, pielęgniarz Józef – brutalny wykonawca i pośrednie ogniwo między salonem a dnem piekła, tam, gdzie egzystują pensjonariusze, obłąkańcy, debile, schizofrenicy, katatonicy. […] W tej koncepcji stopnie hierarchii społecznej winny być ściśle zależne od stopnia doskonałości duszy. Najwyższy stopień doskonałości to rozum, potem dzielność (i ci powinni być strażnikami), pozostali mający dusze najmniej szlachetne, winni być poddanymi. Oczywiście, nie o to chodziło reżyserowi, taki jednak układ ścisłej zależności między rozumem a miejscem (w pełnej izolacji wszystkich mieszkańców szpitala) otwiera możliwość szerszych odniesień: szpital staje się nie milionową częścią ludzkiej społeczności, a nią samą, kilkuhektarowy obszar zabudowań z ogrodem urasta do rozmiarów odrębnej kultury politycznej – staje się zatem symbolem państwa jako aparatu ucisku. Jeśli to rozumowanie jest słuszne, to mamy film symboliczny – poprzez szpital wariatów powinniśmy zobaczyć coś więcej. […] Zanim to się jednak stanie, pojawia się pewna komplikacja: do tak urządzonej społeczności wchodzi homo novus, lekarz, człowiek młody. Podejmuje pracę. […] W koncepcji Żebrowskiego młody lekarz uparcie stawiany jest wobec sytuacji krańcowych, może wybierać jedynie między dobrem a złem. Pomijając fakt, że takie wybory po prostu (i na szczęście) zdarzają się w życiu rzadko, pomijając także filozoficzne aspekty rozumienia dobra i zła (sztuka ma prawo do absolutyzacji nawet tak niejednoznacznych terminów) narzuca się obserwacja, że Stefan powołany został na sędziego świata, do którego trafił. […] Jeśliby teraz spróbować uogólnić, stworzyć – odrzucając poszczególne wyobrażenia fizyczne tych ludzi – metafizyczne nieco pojęcie charakteru grupowego (w analogii np. do pojęcia: charakter narodowy), to obraz byłby koszmarny: męska wspólnota (czyżby nowe określenie pojęcia faszyzm?) w imię celów nadrzędnych (przez nią oczywiście jako takie określonych) z fanatyczną bezwzględnością łamie opór każdej jednostki, nie cofając się przed jej uśmierceniem. […] Nie czuje się żadnej znaczącej opozycji między wynaturzeniami w samym szpitalu a nieludzkim, zimnym okrucieństwem hitlerowców. Zło przeciwstawione złu. Myślę, że takie ustawienie problemu – nawet dla stworzenia moralitetu bezwzględnego – jest chyba mało prawomocne w ogóle, a już na pewno fałszywie brzmi w związku z doświadczeniami wojennymi naszego narodu. Nie o to też chodziło – choć może to fakt bez szczególnego znaczenia – w powieści Stanisława Lema.”
Krzysztof Kreutzinger, „Za plecami Pana Boga”, „Film”, 1979, nr 13
„Nie rysują mi się zbyt jasno powody, dla których Edward Żebrowski sięgnął po »Szpital Przemienienia« Stanisława Lema i zaadaptował go dla ekranu. Powstał film odznaczający się starannością i bezsporną kulturą realizatorską. To, naturalnie, niemało. Ale o co w istocie chodziło zdolnemu reżyserowi!? Za czym i przeciw czemu zmaterializował dziś wizję owego szpitala psychiatrycznego, zlikwidowanego w 1940 r. przez hitlerowskich ludobójców? […] I oto po dobrych dwudziestu latach zapomnienia perspektywa »koszmarnego absurdu« odżywa na ekranie. […] Rzecz szczególna: odżywa za przyczyną następnego pokolenia, które nie zdążyło przeżyć czynnie nocy okupacyjnej. Nasuwa mi się mianowicie nieodparta analogia spojrzenia Żebrowskiego i widzenia okupacji przez Andrzeja Żuławskiego w »Trzeciej części nocy«. W obu czynny opór wobec wroga pozostaje dalekim marginesem, w obu rola główna przypadła znoszeniu okupacji w trybie powszednim, codziennym. To jest bezspornie interesujące. To jest w jakiś sposób nowe […]. Jeśli trafnie rozszyfrowuję zamierzenia Żebrowskiego, to trudno mi nie stwierdzić równocześnie, że owo spojrzenie na okupację […] barwi się bardzo jednostronnie kolorytem »koszmarnego absurdu«. A to z kolei deformuje prawdę tamtego czasu wielkich egzaminów moralnych. Bo przecież te dwa kompleksy pojęć, »życie codzienne pod okupacją« i »bezsensowny koszmar« nie są ze sobą powiązane w sposób konieczny. […] Można jednak spróbować innej interpretacji »Szpitala Przemienienia«. Można utrzymywać, że chodzi po prostu o wiwisekcję środowiska lekarskiego, tyle że dokonaną akurat w okresie wojny. […] Nie sądzę, by przyjęcie takiej postawy krytycznej było uprawnione. Wojna […] była tak natarczywym układem odniesienia, że choćby i wbrew woli musimy oglądać wszystko przez jej pryzmat. […] Otóż więc powód mego nieusatysfakcjonowania. Jako film o psychiatrach »Szpital Przemienienia« wydaje mi się analizą zdeformowaną przez presję wyjątkowej epoki; jako film o wyjątkowej epoce wydaje mi się analizą zdeformowaną przez poetykę koszmarnego absurdu. […] Warto zwrócić uwagę na staranne, a tak rzadkie w filmach polskich, wygrywanie możliwości ścieżki dźwiękowej. […] Harmonizuje to z omówioną uprzednio tendencją reżyserską do wyizolowania historii szpitala z szerszego kontekstu okupacyjnego. Skoro już tak się stało (co nie musi wszystkich zachwycać), to logiczne było wyciągnięcie stąd wszystkich konsekwencji inscenizacyjnych. Dlatego i zdjęcia Witolda Sobocińskiego, i scenografia Tadeusza Wybulta współdziałają umiejętnie w budowaniu nastrojów klaustrofobii.”
Jerzy Płażewski, „Szpital koszmarnego absurdu”, „Kino”, 1979, nr 3
„Jest to film intelektualnie znakomity, a przy tym artystycznie świetny. Byłby genialny, gdyby powstał czterdzieści lat temu. Nasi twórcy rezygnują wszakże z wizjonerstwa na rzecz diagnoz historycznych. […] Reżyser i drugi obok niego współscenarzysta Michał Komar byliby wierniejsi zamysłowi pisarza, gdyby ukazali podobne wypadki z równie krótkiego dystansu kilku lat, jak to uczynił Lem. W każdym ze współczesnych szpitali psychiatrycznych można znaleźć zwolenników wszystkich ukazanych na filmie postaw wobec chorego i wobec człowieka. Co prawda, trzeba by zapłacić rezygnacją z mocnego artystycznie, ludobójczego finału. Byłaby to jednak operacja zgodna z duchem naszych czasów. […] Za realia historyczne trzeba płacić. Dopuszczalna w powieści napisanej tuż po wojnie pewna schematyczność postaci jest nieuzasadniona w kilkadziesiąt lat później. Na przykład zwolennik eksperymentowania na ludziach okazuje się w krytycznym momencie volksdeutschem. W swoim czasie była to trafna konstatacja, lecz dziś jest myląca. Czy realizatorzy naprawdę sądzą, że w innych nacjach nie znalazłoby się zwolenników takich eksperymentów? […] Wstrząsający film Żebrowskiego ma szansę poruszyć publiczność. Byłby to sukces połowiczny, gdyby w »Szpitalu Przemienienia« dojrzała ona jedynie przypowieść z przeszłości. Zbyt mało jednak nas tu uprawnia do współczesnych generalizacji. Zresztą abstrahowanie z tego filmu aktualnych znaczeń dzieje się kosztem rujnowania struktury artystycznej utworu. Edward Żebrowski postawił widza przed trudnym wyborem: między żywą myślą a sztuką. Wasz recenzent wybrał to pierwsze.”
Krzysztof Kłopotowski, „Inteligent w archiwum filozofii”, „Literatura”, 1979, nr 15
„»Szpital« był pokazany najpierw w ramach niedawnego Tygodnia Krytyki (aneks do Konfrontacji), gdzie pojawił się nie poprzedzony opinią, jako że nie było o nim wcześniej słychać; otóż był to bodaj jedyny film w owym przeglądzie pozycji trudnych, z którego nie było dezercji: nie widziałem wychodzących. W trakcie wyświetlania skupienie rosło, na co jestem wrażliwy z racji wieloletniej praktyki, zaś po seansie, widzowie znaleźli się w klimacie zaciekłości wewnętrznej wręcz odczuwalnej, co się rzadko ostatnio w kinie zdarza. Rozmowy potwierdziły potem ten wyjątkowy wpływ filmu: używano zwrotu »przeżycie«, »dawno nie było takiego ważnego filmu«, »odżył cały dramat« […] – odnotowuję tu dosłownie zdania zasłyszane. Tak zareagowali widzowie nieuprzedzeni; natomiast w środowisku i w branży, stosunek był krytyczny. […] »Literackie«, wymyślone, więc martwe, w dodatku obsadzone przez aktorów wybitnych, z których każdy tłucze swoją ustaloną manierę, nagrywa swój wyrobiony tik na granicy kabotyństwa, zaś film dzięki swojej typizacji cokolwiek schematycznej daje do tego okazję, itd. Recenzje, które się potem pokazały, były bardziej względne dla »Szpitala«, niż były wypowiedzi w kuluarach, nawet życzliwe, ale kręte, nie dopisane do końca, bez konkluzji. […] Rzeczywiście, konstrukcja jest zaaranżowana, postaci mają reprezentować, nie zaś odtwarzać życie jak ono wygląda, i przebieg jest laboratoryjny, nie spontaniczny. […] Zapewne całe to ustawienie można uważać za schematyczne, co jeszcze podkreśla sposób gry aktorów-wirtuozów: obrysowany, nieraz wpadający w demonizm cokolwiek teatralny. A jednak, paradoksalnie, tu jest siła i zarazem oryginalność filmu: dlatego właśnie absorbuje on widzów. Spełnia szalenie istotne zapotrzebowanie: prezentuje postawy, daje starcie poglądów, wciąga nas w dramat sprzeczności ideowych. Film taki jak »Szpital« uświadamia niespodzianie, jak szalenie nam tego brakuje! […] Ale oczywiście film nie miałby działania, gdyby był tylko historyczny: rzecz w tym, że przedłużenie owych poglądów, ich skutki, ich rykoszety, ciągle spotykamy, przekształcone, dostosowane, zaadaptowane, w naszych latach, i odczucie tych analogii stanowi o żywotności filmu.”
Zygmunt Kałużyński, „Ideolo pilnie potrzebne”, „Polityka”, 1979, nr 17
„Premiery Edwarda Żebrowskiego zdarzają się rzadko. Ale za każdym razem, nawet gdy film przechodzi bez rozgłosu, odnosi się wrażenie, że ten nie goniący za popularnością reżyser zabiera głos jedynie wówczas, gdy ma coś naprawdę ważnego do powiedzenia. Krąg jego tematycznych zainteresowań jest zresztą dosyć wyraźnie określony. Są to z reguły problemy postaw etycznych, krystalizujących się w obliczu ostatecznego zagrożenia. […] W jednej ze scen pielęgniarz Józef, osobnik skrajnie prymitywny i brutalny, na interwencję lekarza, który, widząc, jak ten maltretuje chorego, zwraca mu uwagę, że to przecież człowiek, odpowiada: »E, jaki tam człowiek? Wariat!«. W finale, podczas likwidacji szpitala przez Niemców, oficer Gestapo oświadcza lekarzom, że w nowocześnie pojętym społeczeństwie »należy obcinać chore gałęzie«. Te dwie wypowiedzi ujawniają korelację między niedorozwojem etycznym i uczuciowym ludzkiego prymitywu, a racjonalizacjami totalitarnej ideologii. […] W »Szpitalu Przemienienia« granica między dobrem a złem nie przebiega zresztą linią prostą. Wśród zespołu lekarzy występują drastyczne różnice postaw. W momencie próby decydują one o ostatecznych decyzjach. […] Swego czasu krytyka literacka zwracała uwagę na pewne paralele między powieścią Lema a »Czarodziejską górą« Tomasza Manna. Rzeczywiście fascynacja Mannowska jest tu widoczna, zwłaszcza jeśli chodzi o konstrukcję losu bohatera, który, podobnie jak Hans Castorp, poddany jest w nowym środowisku procesowi forsownej edukacji i o którego duszę toczy się walka. […] Cała finałowa sekwencja filmu zaplanowana została przez reżysera w sposób mający podkreślić ów symboliczny charakter konkluzji. Nieoczekiwane przejście z koloru na technikę czarno-białą, wyciszenie dźwięku, przymglenie ostrości obrazu, przyczynia się do ogólnej zmiany tonacji, stwarza odmienną perspektywę – jak gdyby rzeczywistości oglądanej z innego już, bardziej zobiektywizowanego punktu widzenia. […] »Szpital Przemienienia« jest nie tylko wielkim realizatorskim sukcesem Edwarda Żebrowskiego – jest także filmem, który niewątpliwie reprezentować będzie najcenniejsze osiągnięcia polskiej kinematografii.”
JJS [Jan Józef Szczepański], „Szpital Przemienienia”, „Tygodnik Powszechny”, 1979, nr 18
„»Szpital Przemienienia« […] należy do gatunku filmów, które można by określić jako »dyskursywne«. Ich przedmiotem jest więc nie tyle śledzenie zdarzeń, co problemów. Rzeczywistość – ta związana z akcją, postaciami, środowiskiem, ukazywanym na ekranie tłem – traktowana jest jako rodzaj retorty, w której odbywa się dopiero właściwy proces przemiany dyskursywnej materii. Sytuacje mają charakter pretekstowy, nie chodzi więc w nich o odkrycie jakiegoś nowego, nieznanego fenomenu z zakresu psychologii czy świadomości społeczeństwa, wśród którego żyjemy, lecz są one czymś w rodzaju specjalnie wypreparowanego pola, terenu doświadczalnego, na którym w sposób najkorzystniejszy przebiegać mogą pożądane reakcje, jest to coś takiego, jak sztuczny labirynt, specjalnie zbudowany dla doświadczalnych szczurów, albo też sztuczne, sterylne warunki, w których umieszcza się bakterie, chcąc zbadać ich właściwości. […] Film jest pięknie fotografowany, jego obrazy mają w sobie realność, ale także świadomość stylu, pod względem inscenizacyjnym stanowi on niewątpliwie wielki krok naprzód w rozwoju talentu Edwarda Żebrowskiego, którego poprzedni film »Ocalenie«, rozgrywający się również w szpitalu i również naznaczony raczej duchem dywagacji niż sensualnego przeżycia, pozostawił wrażenie nadmiernej sterylności. […] »Szpital Przemienienia« wart jest uwagi już choćby dlatego, że wprowadza on pewien nowy ton do naszej kinematografii. Jest to, jak powiedziałem na początku, tonacja uniwersalistyczna. W naszej kinematografii – podobnie zresztą jak w literaturze – panuje stała przewaga wątków związanych z sytuacjami konkretnymi, historycznymi często, nad nurtem refleksji ogólniejszej, dotyczącej z jednej strony człowieka jako osobnego fenomenu natury, a z drugiej cywilizacji jako całości. Czasem odnosi się wręcz wrażenie, jakbyśmy w tej drugiej dziedzinie bądź to nie mieli nic do powiedzenia, bądź skrępowani, ustępowali pola kinematografiom bardziej od naszej rozwiniętym, i cywilizacjom bardziej od naszej zaawansowanym. Tonacja myślowa »Szpitala Przemienienia« zmniejsza nieco tę dysproporcję.”
K.T. Toeplitz, „O wartości osoby ludzkiej”, „Miesięcznik Literacki”, 1979, nr 6
Zdjęcia do filmu realizowano w Szpitalu im. prof. Jana Mazurkiewicza w Tworkach pod Warszawą. W rzeczywistości był to jedyny duży szpital psychiatryczny w Polsce, w którym Niemcy podczas wojny nie zrealizowali akcji eksterminowania chorych psychicznie.
In the photo: Zbigniew Zapasiewicz, Jerzy Bińczyk, Ryszard Kotys, Piotr Dejmek
In the photo: Piotr Szulkin
In the photo: Ewa Dąłkowska
Przenosząc na ekran napisaną zaraz po wojnie powieść Stanisława Lema – jedną z nielicznych w jego dorobku nie należącą do gatunku fantastyki naukowej – Edward Żebrowski wywołał sporą konsternację wśród krytyki. Podejmował – za pisarzem – ważne zagadnienia moralne, dotykał fundamentalnych kwestii filozoficznych w kulturze XX wieku. Pozostawał jednak jakiś niedosyt. Szpital psychiatryczny w obliczu zagłady, ideowe wybory lekarzy i finałowa eksterminacja pacjentów (oraz personelu) wydawały się tematem dość odległym, laboratoryjnie sterylnym. Tymczasem w tzw. epoce późnego Gierka – już po „Człowieku z marmuru” Wajdy i „Barwach ochronnych” Zanussiego – pojawiło się (tak wśród krytyki, jak i publiczności) oczekiwanie na moralny niepokój w kinie. Niepokój innego typu – odnoszący się bezpośrednio do otaczającej rzeczywistości, będący zakamuflowaną (z powodów cenzuralnych) formą krytyki społecznej i politycznej istniejącego systemu.
Film Edwarda Żebrowskiego wspinał się na poziom uniwersalizmu i nie mieścił się w interpretacyjnych schematach. Zrealizowany dość tradycyjnie, z realistyczną narracją, dobrym aktorstwem, bez fajerwerków formalnych, był przystępny dla zwykłego widza. Pod warunkiem, że ten chciał wniknąć w dość skomplikowany wymiar sensów i przesłań. Nikogo jednak, kto zagłębił się w tej opowieści, nie pozostawiał obojętnym. Zresztą nie zestarzał się i dziś. (JU)