Ekranizacja drugiej części trylogii Henryka Sienkiewicza. Andrzej Kmicic, chorąży orszański przybywa do Wodoktów, by poznać przeznaczoną mu narzeczoną, Aleksandrę Billewiczównę. Młodzi zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Jednak niepokorna i porywcza natura Kmicica wpędza go w kłopoty. W tym samym czasie następuje atak Szwedów na Rzeczpospolitą. Kmicic, aby odkupić swoje winy i odzyskać serce ukochanej, postanawia całkowicie oddać się walce z agresorem.
Do Wodoktów przybywa chorąży orszański Andrzej Kmicic. Zapisano mu w spadku majątek i rękę panny Aleksandry Billewiczówny. Kmicic przyjechał zobaczyć dziewczynę. Natychmiast się w niej zakochuje i nie zważając na jej protesty – całuje. Nie kryje radości przed swoimi oficerami. Upijają się w karczmie w Lubiczu i strzelają z pistoletów do portretów przodków panny Billewiczówny.
Kmicic urządza dla Oleńki kulig, który zostaje przerwany meldunkiem wachmistrza Soroki o buncie w sąsiedniej miejscowości. Kmicic jedzie stłumić rozruchy, na miejscu zostają jego oficerowie.
Gdy Kmicic wraca do Lubicza odkrywa trupy swoich kompanów. Podczas kolejnej pijackiej hulanki zadarli ze szlachcicami z pobliskiej wsi Wołmontowicze. Kmicic pali całą wieś i morduje jej mieszkańców. Ścigany chroni się u Oleńki, która najpierw mu pomaga, lecz gdy niebezpieczeństwo mija, każe mu iść precz; jest przerażona tym, co zrobił w Wołmontowiczach. Kmicic porywa Oleńkę.
Na pomoc przychodzi jej Michał Wołodyjowski ze swoją kompanią. Pokonuje Kmicica w pojedynku, raniąc go ciężko w głowę. Widząc, z jaką trwogą patrzy Oleńka na rannego Kmicica, gdy jego ludzie wnoszą go na wpółżywego do chaty, przekonuje się, że dziewczyna kocha chorążego. Wołodyjowski mówi mu o tym. Chce, by Kmicic zmył z siebie hańbę dotychczasowych występków i zbrodni i proponuje mu służbę u księcia Janusza Radziwiłła. Zbliża się bowiem wojna: Szwedzi wdarli się na tereny Rzeczypospolitej.
Kmicic składa obietnicę poprawy. Jedzie z Wołodyjowskim do Kiejdan, do księcia. Składa Radziwiłłowi przysięgę posłuszeństwa i wierności, której ma dotrzymać nawet wówczas, gdy wszyscy odwrócą się od księcia. Już tego samego dnia wieczorem Kmicic zrozumie podstęp Radziwiłła, który przeszedł na szwedzką stronę i obawiając się buntu żołnierzy, chciał zapewnić sobie posłuszeństwo chociaż jednego z nich. Wszyscy pułkownicy razem z Wołodyjowskim i Zagłobą zostają uwięzieni, a Kmicic chcąc nie chcąc, musi pozostać u boku Radziwiłła. Walczy z tymi żołnierzami, którzy stają przeciwko hetmanowi.
Księciu udaje się jednak przekonać Kmicica o swoich dobrych intencjach. Wmawia mu, że przejście na stronę Szwedów jest tylko pozorne. Gdy uda mu się z rąk szwedzkiego króla uzyskać polską koronę, wówczas rozprawi się ze Szwedami tu, na polskiej ziemi. Kmicic angażuje się w plan magnata, prosi go tylko, by darował życie Wołodyjowskiemu i innym pułkownikom. Książę zgadza się, pisze specjalny list ułaskawiający.
Tymczasem Kmicic jedzie do Wodoktów, do Oleńki. Zjawia się tam uwolniony Wołodyjowski z Zagłobą i innymi pułkownikami. Chcą rozstrzelać Kmicica za zdradę, dopóki nie znajdują przy nim listu księcia Janusza darowującego im życie. Wówczas pokazują Kmicicowi drugi list księcia, który mimo wszystko kazał ich potajemnie rozstrzelać. Tylko fortelowi panu Zagłoby zawdzięczają wolność i życie. Kmicic nie wie już, komu ma wierzyć. Wraca jednak do Radziwiłła, wykrzykuje swoją złość, lecz także i tym razem daje się przekonać do dobrych intencji księcia: Radziwiłł zabijając zbuntowanych pułkowników, chciał oszczędzić Rzeczypospolitej kłopotów.
Teraz wyprawia Kmicica na Podlasie, do swojego brata księcia Bogusława Radziwiłła, którego prosi o pomoc i przybycie ze swoimi wojskami. To Bogusław lekkomyślnie wyjawia Kmicicowi prawdę: obaj Radziwiłłowie służą królowi szwedzkiemu, dobro Rzeczypospolitej nic dla nich nie znaczy, używają go tylko jako argumentu, by osiągnąć swoje cele. Kmicic próbuje porwać Bogusława, któremu jednak udaje się wymknąć – strzela z pistoletu prosto w twarz Kmicica.
Książę Bogusław rozpowiada plotki, że Kmicic zaoferował mu, że porwie polskiego króla i żywego lub umarłego dostarczy Szwedom. Sam przedstawia się natomiast jako stronnik Jana Kazimierza, czym zyskuje sobie sympatię Oleńki, obecnej u Radziwiłłów w Kiejdanach.
Kmicic dochodzi do zdrowia w leśnej kryjówce Kiemliczów, swoich dawnych podkomendnych. Wysyła stamtąd list do Radziwiłłów, że ma ich listy do króla szwedzkiego, będące niezbitym dowodem ich nieuczciwości. Janusz wpada w złość, lecz wie, że przetrzymując u siebie Oleńkę, tak naprawdę trzyma Kmicica w szachu. Bogusław zabiera Oleńkę do Taurogów, gdzie na jej cześć urządza bale i przyjęcia. W końcu decyduje się na oświadczyny, które Oleńka odrzuca. Książę próbuje posiąść ją siłą, lecz wówczas ktoś ogłusza go uderzeniem w tył głowy.
Kmicic wie, że ogłoszono go zdrajcą w całej Rzeczypospolitej. Dlatego od tej pory każe swoim ludziom mówić do siebie Babinicz. Przypadkowo słyszy rozmowę dwóch szwedzkich dowódców, z której wynika, że Szwedzi chcą zaatakować klasztor jasnogórski. Jedzie do Częstochowy i przekonuje przeora Kordeckiego o konieczności obrony. Na murach klasztoru stają obok siebie duchowni w habitach i regularni żołnierze. Szwedzi mają jednak przewagę: ściągają ogromne działo, kolubrynę. Kmicic-Babinicz wyprawia się w przebraniu do szwedzkiego obozu i wysadza kolubrynę w powietrze. Wzięty do niewoli, palony jest żywym ogniem. Uwalniają go Kiemlicze, z którymi wyrusza na Śląsk do króla Jana Kazimierza. Postawiony przed obliczem króla, znów przedstawia się jako Babinicz. Władca za jego radą decyduje się na powrót do Polski, by wesprzeć konfederatów.
W czasie podróży orszak królewski napotyka w zaśnieżonym wąwozie Szwedów. Kmicic-Babinicz razem z Kiemliczami staje do walki, lecz gdyby nie pomoc górali, którzy nagle wybiegają z lasu i atakują Szwedów, król Polski byłby zgubiony. Żołnierze znajdują wśród rannych Kmicica-Babinicza, który myśląc, że umiera, wyjawia królowi, kim naprawdę jest.
Konfederaci atakują Kiejdany. Osamotniony Janusz Radziwiłł umiera. Szwedzka przewaga na polskich ziemiach zaczyna topnieć. Dochodzi do bitwy, która rozstrzygnie losy wojny. Polakami dowodzi hetman Czarniecki.
Po szwedzkiej stronie walczy Bogusław. Polacy dość szybko wbijają klin w oddziały piechoty nieprzyjaciela i zdobywają jego działa. Dochodzi do pojedynku Kmicica z Bogusławem. Kmicic rani Bogusława, lecz puszcza go wolno, gdyż obawia się o los Oleńki, która została w Taurogach. Nie wie, że dziewczyna jest już bezpieczna.
Kmicic i Oleńka spotykają się w kościele w Wołmontowiczach. Z wojny wracają Wołodyjowski z Zagłobą. Przywożą list od króla, który nakazuje zapomnieć o wszystkich winach Kmicica i w którym wylicza jego zasługi. Oleńka przebacza Kmicicowi. Biorą ślub.
„Jako że Sienkiewicz jakoś mi ostatnio po głowie chodził, powziąłem na pozór niezrozumiałą decyzję, by wybrać się na »Potop Redivivus« - z okazji 40. rocznicy premiery wersję »Potopu« Jerzego Hoffmana skróconą radykalnie i poddaną unowocześniającym obróbkom. Z 315 minut pierwotnej wersji arcydzieła pozostało ledwie 185, śmieszne trzy godziny. Dręczyło mnie naturalne pytanie, czy to epokowe dzieło sztuki filmowej owe rzeźnicze zabiegi montażowe wytrzyma, jak ono dziś - w epoce terroru efektów specjalnych - się obroni, czy nie trąci pleśnią, czy umiem się jeszcze tą opowieścią przejąć. [...] »Potop Redivivus« oglądałem z niebywałym wręcz przejęciem, z radością i z emocjami, jakich nijak dostarczyć mi nie mogą żadne współczesne nasze produkcje o epickich ambicjach. Odnoszę wrażenie, że im więcej w Polsce epickich filmów się robi, tym »Potop« coraz lepszy, a sama idea ścięcia go niemal o połowę, budząca wszak moje uzasadnione obawy, sprawdziła się wybornie: przez cały czas usiłowałem sobie przypomnieć, jakiej kluczowej sceny mi w tej wersji brakuje, i wciąż przypomnieć sobie nie umiem. Owszem, kilka pojedynczych zdań, które świetnie pamiętam, wypadło, niekiedy zdawało mi się, że akcja za szybko się toczy, że jakieś dziury się w fabule pojawiają, ale jakie sceny dokładnie wypadły - nie mam pojęcia. Być może najzwyczajniej bez »Potopu« żyć się nie da i ja akurat w to mocno wierzę. Tym bardziej bez »Potopu« żyć się nie da, im bardziej reżyserzy usiłują nas w ostatnich latach unieszczęśliwić emanacjami kina historycznego, wojennego, batalistycznego. Przypominam sobie teraz intensywnie wybitny polski film historyczny ostatniego ćwierćwiecza i równie intensywnie takowego nie pamiętam. Poniekąd oglądałem »Potop Redivivus« jak film premierowy i po napisach końcowych uświadomienie sobie, że jednak od premiery prawie pół wieku upłynęło, wpędziło mnie w mocne rozgoryczenie. Albowiem przed oczyma stanęło mi »Ogniem i mieczem« tegoż Hoffmana, które mi się zwykłą parodią »Potopu« zdaje, zwłaszcza jak się Żebrowskiego do geniuszu Olbrychskiego porówna, jak się Zamachowskiego z fenomenem Łomnickiego w roli Wołodyjowskiego zestawi czy też śliczną Scorupco z nieziemską Braunek. Gorzej, że przypomniało mi się nieszczęsne »Quo vadis«, którego wspominać nawet nie warto, że przypomniał mi się film »1920. Bitwa Warszawska«. Jeszcze gorzej: przypomniał mi się film »Stara baśń. Kiedy słońce było Bogiem«. Nigdy już chyba nie będziemy mieli takiej pary filmowej, jak Olbrychski i Braunek, to jest niewątpliwie nasza filmowa para wszech czasów, tak jak Kmicic jest Polakiem wszech czasów. W tej nowej wersji »Potopu« przecież Olbrychski jeszcze przystojniejszy i jeszcze bardziej szalony jako Kmicic niż w wersji starej, Oleńka jeszcze piękniejsza, oboje olśniewający niewyobrażalnie, miłość bardziej jeszcze nieziemska, w ogóle aktorzy jeszcze lepsi, sceny jeszcze wybitniejsze, bitwy jeszcze bardziej bitewne, dialogi jeszcze precyzyjniejsze. Dopóki szans nie będzie, że przebijemy »Potop«, a nawet »Krzyżaków« czy »Faraona«, filmów historycznych i batalistycznych kręcić niniejszym zabraniam.”
Krzysztof Varga, „Pożeracz serc, czyli »Potop« jest wieczny”, „Gazeta Wyborcza", 18.12.2014.
„Potop” był pierwszym polskim filmem zrealizowanym z użyciem obiektywów „Panavision”.
Na etapie digitalizacji filmu wytworzono 38 TB danych, a skanowanie trwało 2 tygodnie. Rekonstrukcja cyfrowa obrazu trwała rok. Półatomatyczna i manualna praca objęła ponad pół miliona klatek – zapisanych w postaci osobnych plików obrazowych.
Do pracy nad nową wersją montażową filmu reżyser Jerzy Hoffman zaprosił montażystę Marcina Kota Bastkowskiego, z którym pracował wcześniej podczas prac nad „Ogniem i mieczem” (1999; nagroda za montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni) oraz przy „1920. Bitwa Warszawska” (2011).
Dźwięk wersji „Potop Redivivus” był masterowany do standardu DD 5.1. Było to możliwe, ponieważ podczas korekcji i montażu nowej wersji korzystano z osobnej ścieżki muzyki, efektów i miksu tych ścieżek z dialogami. W kilkunastu miejscach Wojciech Mielimąka użył także nowych dźwięków ilustrujących efekty specjalne, urozmaicając zwłaszcza dźwięki wybuchów, które w wersji oryginalnej występują w jednej wersji.
In the photo: Małgorzata Braunek
In the photo: Leszek Teleszyński
In the photo: Tadeusz Łomnicki
In the photo: Krzysztof Kowalewski
W 2010 roku w ramach projektu Repozytorium Cyfrowe Filmoteki Narodowej, dzięki finansowemu wsparciu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej oraz Ministerstwa Kultury
i Dziedzictwa Narodowego, przy współudziale TVN S.A, dokonano digitalizacji obu części filmu „Potop” (1974) Jerzego Hoffmana.
Trwający 5 godzin i 15 minut (cz. 1 – 169 min, cz. 2. – 146 min) film poddany został pełnej konserwacji. Sprawdzono i poddano konserwacji zachowane materiały wyjściowe, wyselekcjonowano materiały do digitalizacji oraz zdigitalizowano film – w najwyższej rozdzielczości 4K – z oryginalnego negatywu kamerowego i duppozytywu, uzupełniając
w ten sposób kilkuklatkowe fragmenty ujęć brakujące w materiale negatywowym.
Na następnym etapie wykonano wstępną korekcję barwną. Źródłowe magnetyczne materiały dźwiękowe, czyli wyseparowana muzyka i efekty oraz zgrana oryginalna ścieżka, zostały zdigitalizowane i odrestaurowane przy wykorzystaniu najnowocześniejszych technologii. Tak przygotowane materiały wyjściowe posłużyły do wykonania analogowej i cyfrowej kopii wieczystej. Wykonano pierwsze w Polsce separacje barwne na supertrwałej taśmie poliestrowej, pozwalające bezpiecznie przechować film przez kilkaset lat.
Pełna rekonstrukcja cyfrowa, nad którą pracowało budapeszteńskie Magyar Filmlabor oraz warszawskie Studio Produkcyjne ORKA, objęła usunięcie wad nabytych w wyniku eksploatacji i starzenia się materiałów. Wytworzenie cyfrowej kopii filmu pozwoliło wyłączyć z eksploatacji delikatne materiały analogowe. „Potop” odrestaurowano
z zachowaniem reguł restauracji filmów archiwalnych. Samo skanowanie filmu przy prędkości 3 klatek/min zajęło około 10 dni, uzyskany materiał liczył około 33 terabajtów (33 tys. gigabajtów). Ostateczna korekcja barwna, dokonana przez doświadczonego kolorystę Aleksandra Wineckiego pod kierunkiem prof. Jerzego Wójcika, autora zdjęć oryginału, zajęła około 150 godzin. Premiera zrekonstruowanej cyfrowo wersji „Potopu” odbyła się 25 i 26 grudnia 2013 roku na antenie stacji telewizyjnej TVN.
„Potop Redivivus” to projekt Filmoteki Narodowej, który powstał z potrzeby zaprezentowania współczesnej widowni „Potopu” na dużym i małym ekranie w doskonałej jakości i nowej, atrakcyjnej formie – bliskiej oczekiwaniom współczesnego widza. Pieczołowicie odrestaurowany film został na nowo zmontowany pod nadzorem artystycznym Jerzego Hoffmana i Jerzego Wójcika. Pod opieką reżysera powstała wersja filmu o zdynamizowanej narracji, trwająca 185 min. Montażu dokonał ceniony montażysta Marcin Kot Bastkowski, współpracownik Jerzego Hoffmana przy „Ogniem i mieczem” (nagroda za montaż na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, 1999) oraz przy filmie „1920. Bitwa Warszawska” (nominacja do Orła – Polskiej Nagrody Filmowej – za montaż, 2012).
Głównym wykonawcą projektu było Repozytorium Cyfrowe Filmoteki Narodowej. Digitalizację obu wersji filmu, korekcję barwną, konforming i produkcję kopii cyfrowej wykonano w Studiu Produkcyjnym ORKA; rekonstrukcję pełnej wersji w Magyar Film Laboratory, digitalizację dźwięku i remastering w studiach Cafe Ole i Sonoria; nową wersję pierwszego dystrybuowanego w tej skali filmu archiwalnego zmontował Marcin Kot Bastkowski (Delapost).
Rekonstrukcja cyfrowa filmu „Potop” część 1 i 2 została nominowana do Nagród PISF w 2015 roku.
Co do tego nie ma wątpliwości: „Potopowi” Jerzego Hoffmana należy się zasłużone miejsce w historii polskiego kina. W końcu ponad 27 mln widzów nie mogło się mylić: taka publiczność oznacza, że film Hoffmana zajmuje III miejsce na polskiej liście przebojów wszech czasów. Więcej widzów mieli tylko „Krzyżacy” i „W pustyni i w puszczy” – również ekranizacje prozy Henryka Sienkiewicza.
Dodać należy, że „Potop” był bodaj najdroższym filmem w historii polskiej kinematografii. O jego wyjątkowości świadczy nie tylko budżet sięgający 105 mln zł, ale także to, że jego producentem było całe Przedsiębiorstwo Produkcji Filmów „Zespoły Filmowe”. Realizację poprzedziła ogólnokrajowa dyskusja, niemal tak gorąca jak ta, która w latach 30. wstrząsnęła USA, gdy szukano gwiazdy do roli Scarlett O’Hary w „Przeminęło z wiatrem”. Ostatecznie główne role w „Potopie” przypadły Danielowi Olbrychskiemu i Małgorzacie Braunek – publiczność zrazu przyjęła ich z nieufnością, by szybko pokochać. Dla Braunek – po „Polowaniu na muchy” uosobienia kobiety współczesnej, władczej i zdobywczej - była to rola życia, w dodatku w kostiumie, co znakomicie poszerzyło jej emploi. Dla Olbrychskiego – wyrastającego na czołowego amanta bohaterskiego polskiego kina – „Potop” okazał się progiem dojrzałości, to na planie tego filmu zakończyło się formowanie aktorskiej osobowości.
To nieprawda, że sięgając po prozę Sienkiewicza, Jerzy Hoffman miał sukces w kieszeni. Wprawdzie nominalnie autor „Quo vadis” ma w polskim kinie pozycję niemal taką samą jak Szekspir w kinie anglosaskim, ale nawet w latach 70. nic nie było przesądzone. Przede wszystkim dlatego, że – jak wspomniał Jerzy Hoffman w wywiadzie dla tygodnika „Fakty” – „Jak się okazało, nie więcej niż trzy miliony Polaków przeczytało Trylogię po wojnie”. To dlatego – przyznawał – „starałem się zrobić film dla tych, co czytali, i tych, co nigdy nie zetknęli się z Potopem. Cztery pokolenia Polaków wychowało się na tej książce, lecz obecnie jest już ona mniej poczytna”.
Ale nawet gdyby te uwagi mijały się ze stanem faktycznym (poszczególne części Trylogii, rożne w różnych okresach, były wpisane do licealnego spisu lektur), sytuacja Henryka Sienkiewicza – niezależnie, noblisty czy scenarzysty – była dla komunistycznej władzy raczej niewygodna. Chodziło o zbudowaną na jego przekazie tradycję historyczno-patriotyczną, ideologicznie obcą władzy ludowej, jakkolwiek wpisaną – wraz z dokonaną przez Aleksandra Forda ekranizacją „Krzyżaków” - w niedawne obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego, lecz poddaną znaczącej korekcie. W efekcie film Forda przybliżał czasy Jagiełły i przygody Zbyszka z Bogdańca, ale jednocześnie odwoływał się do polskiego zwycięstwa (u boku Armii Czerwonej – tak jak Jagiełło miał u boku Litwinów oraz pułki smoleńskie i czeskie) nad hitlerowskimi Niemcami w Berlinie.
Hoffmanowi udało się uniknąć podobnego balastu. Po pierwsze dlatego, że Szwecja prowadziła (i prowadzi nadal) politykę neutralności, a po drugie dlatego, że Sienkiewicz nakreślił gorzki obraz siedemnastowiecznej Polski i Polaków. Ta gorycz, która stała się ornamentem obrazu Hoffmana, wystarczyła, by przymknąć oko na religijną warstwę „Potopu”, obecną nie tylko w opisach walk o Jasną Górę. Na wszelki wypadek Krzysztof Teodor Toeplitz uspokajał na łamach „Miesięcznika Literackiego”: „Publiczność nasza dojrzała w Potopie obraz rekompensujący w jakiś sposób potrzebę narodowego sukcesu. Dojrzała – bo chciała, ale naprawdę nie jest to film o sukcesie, ale o okropnym – i jak się miało za sto lat z kawałkiem okazać – śmiertelnym wykrwawieniu. Jest to film prawdziwy i mądrzejszy niż można było na pozór sądzić. Jest to również film prawdziwszy niż wiele poprzednich – m.in. »Pan Wołodyjowski« – jeśli chodzi o rysunek społeczności polskiej w XVII wieku. […] Film poszedł za Sienkiewiczem nie tylko w jego warstwie barwnej i buńczucznej, ale także w jego historiozofii”.
Czy ówczesną Polskę z jej niewielką raczej kinematografią stać było na taką superprodukcję jak „Potop”? Dysponując niebotycznym budżetem Hoffman i zajmujący się produkcyjną stroną przedsięwzięcia Wilhelm Hollender, borykali z tymi samymi bolączkami, co reszta polskich filmowców. Nie było dewiz na taśmę negatywową, twórców „Potopu” obowiązywał więc horrendalnie niewielki przelicznik 1:6, nie było waluty na wynajęcie kamery Panavision – ograniczono się do obiektywu Panavison, zakładanego na korpus kamery Arriflex, także z powodu braku środków upadł pomysł zaproszenia do filmu Jeanne Moreau, która grając królową Marię Ludwikę, żonę Jana Kazimierza, miała być wabikiem dla zachodniego widza.
Mimo tych ograniczeń i przeciwności udało się „Potop” zakończyć. Więcej – został dostrzeżony w Hollywood i zdobył nominację do Oscara dla filmu nieanglojęzycznego. Nie była to pierwsza polska nominacja (wcześniej ten zaszczyt przypadł „Nożowi w wodzie” Romana Polańskiego i „Faraonowi” Jerzego Kawalerowicza), ale wkrótce miało się okazać, że dzieło Hoffmana otworzyło szczęśliwą dla polskiego kina serię: w roku następnym kandydowała do Oscara „Ziemia obiecana” Andrzeja Wajdy, a dwa lata później „Noce i dnie” Jerzego Antczaka. Polskie władze uwierzyły, że mamy kinematografię o wielkim potencjale i uchwaliły mocarny projekt jej dalszego rozwoju – niezrealizowany, rzecz jasna, z braku środków.
A „Potop”? W 1984 roku, w dziesięciolecie premiery, powrócił na chwilę na ekrany, z których zresztą nigdy – jako ekranizacja szkolnej lektury - nie schodził. Z czasem stał się żelaznym punktem telewizyjnego repertuaru, a wraz z nastaniem ery wideo zyskał nowy kanał dystrybucji. I ciągle utrzymuje swoją wyjątkową pozycję – w plebiscycie tygodnika „Polityka” na koniec XX wieku został uznany za jeden z pięciu najważniejszych filmów polskich.
Trzeba jednak przyznać, że transformacja ustrojowa 1989 roku nie była szczęśliwym okresem dla polskiego kina – choćby ze względu na chaos, jaki zapanował w dystrybucji. „Potop” padł jego ofiarą dwukrotnie – kiedy zabrakło miejsca dla filmów polskich w coraz bardziej malejącej ilości kin i kiedy różni wydawcy, legalnie lub nie, rozpowszechniali film Hoffmana na kasetach VHS. Kopią matką dla wydania wideo nie były ani negatyw filmu, ani kopia wzorcowa, lecz kopie ekranowe o różnym stopniu zniszczenia lub wersja telewizyjna, przycięta do obowiązującego wówczas formatu 4:3. Wyrosły co najmniej dwa pokolenia widzów, którzy nie widzieli „Potopu” Jerzego Hoffmana w kinach.
To także z myślą o nich dokonano cyfrowej rekonstrukcji filmu. Tylko czy film sprzed 40 lat – nawet w jakości obrazu i dźwięku, której wcześniej nigdy nie osiągnął – zdoła ich jeszcze zachwycić? Jerzy Hoffman – mimo swoich 82 lat – nie zatracił duszy ryzykanta, jeszcze raz zagrał va banque. Wraz z Marcinem Kotem Bastkowskim, montażystą „Ogniem i mieczem” i „1920. Bitwa warszawska”, skrócił pięciogodzinny film do trzech godzin, dostosowując „Potop” do oczekiwań współczesnego widza, przyzwyczajonego
do innego toku narracji, szybszego tempa i bardziej dynamicznego obrazu.
Konrad J. Zarębski, „»Potop« dziś: czas na powrót do kina”, materiały promocyjne