535 dni Potopu, część II

535 dni Potopu, część II

Awantura o Kmicica z nowego iluzjonu

Protesty, felietony, polemiki, inwektywy. Dyskusja o nowym filmowym „Potopie” przetoczyła się w 1971 roku przez prasę polską. Nie byłoby w tym nic specjalnie dziwnego, gdyby nie fakt, że polemiczne boje toczyły się wówczas, gdy nikt jeszcze filmu nie widział, z tej prostej przyczyny, że nie rozpoczęły się zdjęcia.

Wiosną 1971 roku ukończono już pracę nad scenariuszem „Potopu”, Jerzy Hoffmann i Jerzy Wójcik opracowali już scenopis, scenografowie przygotowywali dekoracje, kostiumy, broń, wybierano tereny na zdjęcia plenerowe, kierownik produkcji Wilhelm Hollender uzgadniał ostatnie szczegóły ze swymi radzieckimi kolegami: Leonidem Koreckim w Kijowie i Siemionem Tulmanem w Mińsku, kaskaderzy mieli wyjechać na obóz szkoleniowy do Bogusławic, do wytwórni łódzkiej przychodziły już pierwsze muszkiety, a pani Wielisława Piotrowska opracowała szczegółowy plan aktorski, uzgadniała dni i godziny, w których wielka armia aktorów mogła znaleźć się na planie filmowym, tak by nie kolidowało to z interesami siedemnastu teatrów w różnych miastach Polski.

Scenarzyści i reżyser mówili o konieczności skrótów olbrzymiego powieściowego materiału, eliminowaniu wielu wątków, postaci, batalii, często wręcz kluczowych dla powieści Sienkiewicza i wojny z lat 1655 – 1658. Ale nie literacki kształt adaptacji „Potopu” wzbudził niepokój prasy, chociaż przy okazji poprzednich filmów, realizowanych według znanych powieści, sporo się o tym dyskutowało – doszło nawet do tego, że padły propozycje aby Związek Literatów Polskich wystąpił, na podstawie artykułu 54 prawa autorskiego, przeciwko reżyserom o naruszenie praw Prusa i Żeromskiego, co stworzyłoby precedens i dało okazję do następnych procesów przeciwko każdemu, kto sprzeniewierzyłby się obowiązkom adaptatora. Bohdan Czeszko na te propozycje odpowiadał w tygodniku „Kultura” artykułem noszącym znamienny tytuł „Popełnię przestępstwo”. Czy wierność adaptatora chociażby „W pustyni i w puszczy” Sienkiewicza – pytał pisarz – ma oznaczać niezmienność „rysów” Mahdiego, zachowanie całej filozofii klasyka i jego poglądów na walor kulturowy Arabów i Murzynów? Czy nie można nic zmieniać?

„Pisana sekwencja batalistyczna” o „Potop” rozegrała się na innym poziomie. Przedmiotem ataków nie była bowiem Sienkiewiczowska wizja historii „ku pokrzepieniu serc” czy jej ewentualna ekranowa adaptacja, lecz obsada aktorska przyszłego filmu. Ale o wizji także mówiono sporo. Zaczął Stanisław Grzelecki. W „Życiu Warszawy” (12.V.71) w felietonie „Konterfekt pana Andrzeja” pisał: „Tak jak w fizyce istnieją wartości constans, niezmienne, tak i w historii, a na pewno w powszechnym wyobrażeniu historii, wizji historycznej, mogą istnieć wartości constans [...] Czytelnicy alarmują mnie telefonami i listami, donosząc o przygotowaniach do zamachu na jedną z takich wartości constans. Oto reżyser Jerzy Hoffman postanowił powierzyć rolę pana Andrzeja Kmicica w przygotowywanej ekranizacji Potopu Danielowi Olbrychskiemu. Czytelnicy protestują [...] Nie o to idzie, że mają coś przeciwko lubianemu przez wielu aktorowi [...] Jego temperament, jego młodość, jego sprawność fizyczna, nie mówiąc o jego talencie aktorskim – owszem, to wszystko pozwoliłoby mu stać się Andrzejem Kmicicem. Gdyby już nie był Azją [...]”.

Jeszcze gwałtowniej zareagował Janusz Czapliński w „Expressie Wieczornym” (15-16.V.71). „Daniel Olbrychski – Kmicicem! Aż mnie skręciło [...] Ludziska się zżymają i zadają sobie dość oczywiste pytanie, czy naprawdę w Polsce nie ma innych, równie świetnych aktorów zdolnych do wcielenia się w tę barwną postać?” Pan Czapliński odpowiadał: „Przecież są. Rąk nie starczy, aby wyliczyć na palcach” i nie wymienił nikogo. „Życie Warszawy” i „Express Wieczorny” wracały do tej sprawy jeszcze parokrotnie. Stanisław Grzelecki w kolejnym felietonie „Awantura rodzinna” (26.V.71) twierdził, że otrzymał tylko dwa listy zawierające aprobatę decyzji Hoffmana powierzenia roli Kmicica Olbrychskiemu. Pan dr S. P. z Warszawy napisał, że nie widzi „w tej chwili innego aktora w Polsce, który potrafiłby zagrać w tej roli tak jak Daniel Olbrychski”, a pani B. J. również z Warszawy „była łaskawa – pisał Grzelecki – przysłać mi wypowiedź równie obszerną jak emocjonalną, w której zapytuje między innymi: »czy nigdy, czytając Trylogię nie nasunęła się panu myśl, jak bardzo Kmicic był podobny do Azji Tuhajbejowicza czy odwrotnie. Oczywiście, nie z powierzchowności, ale z osobowości czy natury... «” Cytował też Grzelecki i inne listy. „Jeżeli tak zostanie na »Potop« nie pójdziemy!” – groziła pani W. K, a inna pani miała wątpliwości „czy głos ogółu coś zaważy”.

Na listy nie omieszkał także powołać się Janusz Czapliński w felietonie „Pokłóćmy się troszkę. Kłopoty z Panem Andrzejem” („Express Wieczorny”, 28.V.71). „Opinia Czytelników jest nieomal jednomyślna, ogromna większość zwyczajnie nie widzi p. Olbrychskiego w roli Kmicica. Mało tego, uważają, że takie obsadzenie roli chorążego orszańskiego zdeformuje dzieło Sienkiewicza, zafałszuje je i uczyni oglądanie przyszłego filmu nieznośnym. Pan Olbrychski – pisał – przy najlepszej nawet charakteryzacji i na bardzo wysokich obcasach – nie jest typem jaki nam wyczarował Sienkiewicz [...], jego urody nie da się poprawić na junacką, a najwspanialsza nawet gra aktorska nie skłoni nas do wierzenia, że to ten, który łamał serca dziewcząt”. Cóż z tego, że Daniel Olbrychski zwyciężył w plebiscycie, ogłoszonym zimą 1969 roku przez popularne pismo ilustrowane „Magazyn Filmowy”, że właśnie jego czytelnicy widzieli jako Kmicica jeszcze wówczas, gdy na ekranach triumfował „Pan Wołodyjowski”. Czapliński wiosną 1971 roku nie rozumiał wyniku plebiscytu, skłonny był „przypuścić, iż zaszła może jakaś pomyłka w obliczaniu głosów, bądź [...] Czytelnicy są jakąś specjalną frakcją społeczną”.

„I kto wie – ironizował Janusz Głowacki w »Kulturze« (13.VI.71) – czy gdyby nie dociekliwość Czaplińskiego, płynąca ze szczerej żarliwości, kraj nasz nie padłby ofiarą zmowy będącej wynikiem jakichś mrocznych rozrachunków”. Olbrychski – pisał z przekąsem Głowacki – nie powinien grać w „Potopie”, „bo grał Azję i wszyscy pamiętamy, że jest mały, czarny, ma brodę i się garbi, nawet na palcach jest niższy od małego rycerza i nie ma wyższych studiów artystycznych. Niech sobie nieuk gra duńskiego Hamleta, ale nie naszego Jędrka Kmicica”, i proponował, żeby Kmicica zagrał Kloss. Padały i inne kandydatury (bo przecież rąk miało nie starczyć, by wyliczyć na palcach aktorów do tej roli). Powoływał się na nie Głowacki w następnym felietonie (4.VII.) w tejże „Kulturze”. List z Warszawy, podpis nieczytelny: „Najlepiej byłoby, jakby zagrał Lopek Krukowski, bo on był pod Monte Cassino”.

W sukurs Głowackiemu przyszedł Krzysztof Mętrak. Jeden ze swych stałych felietonów na łamach tygodnika „Film” opatrzył tytułem: „Awantura narodowa” (20.VI.71). Zarzucał w nim Mętrak stołecznym pismom manipulowanie anonimowymi głosami czytelników. „Anonim – pisał – nie występuje w niczyim imieniu, anonimowy głos jest bowiem tylko ujawnieniem kompleksów, urazów, podświadomości głosiciela. Podstawowa uczciwość prasowa nakazuje nie powoływać się na anonimy, jako objawy kontroli społecznej czy opinii publicznej [...] Podejrzewamy [...], iż problem pt. »Konterfekt pana Andrzeja« jest jeszcze jedną okazją dziennikarską do bezkarnego manipulowania opiniami czytelników w celu symulacji – komuś zapewne potrzebnej – istnienia nieskrępowanej opinii »każdego z osobna«. Jest to jeszcze jeden temat-atrapa, który znajduje się na podorędziu zawsze wtedy, kiedy tematy stokroć poważniejsze leżą publicystycznym odłogiem”.

Czy Olbrychski powinien grać Kmicica, czy istniała gwarancja, że potrafiłby zagrać tę rolę? „Będzie to można stwierdzić – pisał Mętrak – dopiero po skończeniu filmu [...]”. Istnieje bowiem „coś takiego – o czym świat cywilizowany wie od bardzo dawna – jak wolność twórcy, którego wizja, dopóki nie zaistniała, nie jest wizją publiczną i nie podlega osądowi anonimowej opinii”. Czapliński wzywał Hoffmana, by kompletując obsadę „Potopu” zachował zdrowy rozsądek. Grzelecki dozwalał Hoffmanowi na wszelkie zmiany tekstu Sienkiewicza, i żądał tylko w zamian swojej „wizji” Kmicica. Zdrowy rozsądek próbował przywrócić Bohdan Tomaszewski, pisząc w „Kulturze” (27.VI.71): „Zastanawiają się wszyscy nad obsadą, a nikt nie martwi się jaki będzie w całości ów filmowy »Potop«, słowem kto i jak będzie tworzył filmową wersję najbardziej popularnej narodowej epopei. Pytanie to można odnieść zresztą nie tylko do nas, kinomanów, ale i do eseistów filmowych, np. do panów Grzeleckiego i Czaplińskiego [...]. Jest to niezmiernie charakterystyczne, że pasjonują nas w istocie szczegóły bardziej ważne lub mniej, a to co najistotniejsze: wizja, koncepcja, stopień talentu i wrażliwości twórczej, oraz to, co najtrudniejsze właśnie dla polskiego twórcy w przeniesieniu na ekran tych wszystkich, tak mocno utrwalonych w wyobraźni każdego z nas uroków i prawd prozy Sienkiewicza – nie wzbudza niczyjej wątpliwości, przynajmniej w wypowiedziach publicznych”.

Batalię dziennikarską o „Potop” podsumował Jerzy Broszkiewicz w artykule „Wróćmy do znaczeń” (,,Polityka” 6.XI.71): „wielce zawstydzającym przykładem ogólnonarodowej »polemiki twórczej« była sprawa Kmicic-Olbrychski. Czy Olbrychski może grać Kmicica? Czy pozwoli mu na to jego osobowość? Ogólnonarodowa polemika była polemiką nie o żywotne tradycje i wartości kultury narodowej, lecz o »angaż« Olbrychskiego. Piękny przykład krytyki zaangażowanej”.

Jaki miał być filmowy „Potop”? Wierny Sienkiewiczowi czy historii? Gładki i polukrowany jak typowe romanse „serca i szpady” czy chropowaty, okrutny jak epoka, w której się rozgrywa? Na te pytania mogli odpowiedzieć tylko ci, którzy nad nim pracowali w ciągu 535 dni zdjęciowych, poprzedzonych 390 dniami przygotowań: scenarzyści, reżyser, scenografowie, konsultanci, kierownictwo produkcji.

komentarzy