W kilku wywiadach Hoffman wspominał jednak, że w scenariuszu „Gangsterów...” była jeszcze trzecia nowela. „[Opowiadała] – mówił reżyser – o dwóch drobnych oszustach, którzy zrobili karierę na żurku. A wtedy rzeczywiście była jakaś afera z żurkiem. W scenariuszu Maniuś odnosił puste butelki po nim i dostawał za nie więcej niż płacił za żurek. Wpadł więc z Funiem na pomysł, by zwozić butelki z żurkiem i następnie je opróżniać. W szopie uruchomili… wylewnię żurku. A z drugiej strony rzeki, w miasteczku była spółdzielnia produkująca żurek, tyle że nikt nie chciał go kupować, bo to było świństwo. Aż nagle żurek zaczął znajdować zbyt w dziwny sposób, bo kupowali go Maniuś i Funio. Spółdzielnia odżyła, mało tego, zaczęła się rozbudowywać. Wreszcie Maniuś i Funio skumplowali się ze spółdzielnią i zaczęli sobie już bezpośrednio dostarczać towar. Obie strony rozwijałyby się dalej szczęśliwie, biorąc premie, nagrody i pieniądze, gdyby nie to, że ryby w rzece zaczęły od tego wylewanego żurku padać. I wtedy wszystko się wydało…”[1].
Od razu widać, że właśnie ta nowela byłaby najostrzejsza w wymowie. Ówczesna rzeczywistość nie wywoływała tu już tylko niechęci, jak w poprzednich częściach, lecz jawiła się jako twór, który natychmiast powinien przestać istnieć. Wina leżała nie w głupocie pewnej konkretnej grupy ludzi – na przykład kierowników restauracji w noweli z alkoholomierzem – lecz w każdym elemencie systemu. W historii z żurkiem nie było śladu normalności, wszystko stało na głowie.
Udało mi się kiedyś zapytać Jerzego Hoffmana jeszcze o kilka szczegółów tej noweli. Miała ją rozpoczynać scena obrazująca pełen upadek Maniusia i Funia. Budzą się pobici nad rzeką po jakiejś libacji. Strasznie bolą ich głowy, są głodni i spragnieni. Przeszukują kieszenie, ale znajdują w nich tylko drobniaki, które wystarczą jedynie na żurek w butelce. W drugiej scenie bohaterowie mieli pić wspomniany żurek. Maniuś i Funio siadają nad rzeką, szykując się na moment błogości, jakim będzie wypicie zupy. Zupa okazuje się jednak tak obrzydliwa, że obaj dostają torsji. I wtedy z pustą butelką idą do skupu[2].O tę nowelę obaj reżyserzy bardzo walczyli. Jak twierdzi Hoffman, od momentu napisania scenariusza „Alkoholomierza” (bo taki był roboczy tytuł „Gangsterów i filantropów”) do rozpoczęcia zdjęć minęły dwa lata, w czasie których bezskutecznie starali się uratować trzecią część. Zaciekawiło mnie, jak wyglądały te zakulisowe rozgrywki.
W Filmotece Narodowej można znaleźć kilka wersji scenariusza „Gangsterów i filantropów”, są one już jednak w większości dwuczęściowe, a więc późniejsze. Wersja z trzema nowelami, zatytułowana jeszcze „Alkoholomierz”, zachowała się tylko jedna, a jej lektura przynosi dużą niespodziankę[3]. Są w niej wprawdzie nowele o Profesorze i Anastazym Kowalskim, ale trzecia wcale nie dotyczy żurku (wersja z żurkiem nie przetrwała do dziś). W tej, którą znalazłem w Filmotece, Hoffman ze Skórzewskim opisali inny proceder: niejaki Kopytko, szef prywatnego zakładu krawieckiego, skupuje nową odzież krajowej produkcji – jednak tylko tych firm, które dostały znak jakości. Ma znajomości wśród kierowników wszystkich warszawskich Cedetów, którzy dają mu cynk o dostawach. Po każdym telefonie od nich Kopytko dzwoni do swoich ludzi na mieście, gotowych o dowolnej porze dnia i nocy pojechać po towar. Wydaje im dyspozycje: „Czterech ludzi Cedet-Praga, czterech Wola, sześciu do Cedetu, ino mig” (s. 35). Interes cały czas się kręci, do zakładu trafia od kilku do kilkunastu mniejszych lub większych dostaw dziennie: „Wchodzi handlarka z pudełkami zawierającymi szpilki. – Ale mnie wymaglowali… ale tłok w tym Cedecie… Mam cztery pary… – Z zapasowymi obcasami? – pyta szef. – Sie wi…” (s. 36). Gdy ubrania trafią już do zakładu, krawcy Kopytki biorą je w obroty. „Czeladnicy zdzierają z butów krajowe znaki firmowe i na ich miejsce przyklejają »zagraniczne« wkładki »Napoli«, »Palermo«. Kobieta przy maszynie przyszywa do podszewki beretu efektowny napis »Bask«. Obok z krajowych swetrów odpruwa się firmowe znaki. Robota idzie sprawnie, sposobem taśmowym” (s. 34). W toku fabuły okazuje się, że podobnych zakładów działa w Warszawie co najmniej kilka. Ubrania z przebitymi metkami trafiają „na ciuchy”, gdzie sprzedaje się je z kilkukrotnym zyskiem jako zagraniczne, wysokiej klasy, bo przecież Kopytko bierze z Cedetów tylko te ze znakiem jakości.
Te skomplikowane działania stanowią w noweli tło pewnego planu Maniusia i Funia, którzy także tu – podobnie jak w noweli o żurku – są głównymi bohaterami. Nie ma już jednak śladu po dwóch przedsiębiorczych cwaniakach znanych z tamtej wersji. Tutaj Maniuś i Funio to nieudacznicy. Planują skok na magazyn odzieżowy, żeby dostarczyć Kopytce towar i zarobić, jednak sami stają się ofiarami oszustwa. Odzież marki Elegant, którą ukradli, to buble z prowincjonalnego miasteczka; w Warszawie nikt nie zamierza ich kupić. Pech Funia i Maniusia jest tym większy, że gdy chcą sprzedać ciuchy poza stolicą, trafiają na bazar akurat w tym miasteczku, w którym je wyprodukowano. W finale obaj zostają aresztowani przez milicję na polu pełnym strachów na wróble, ubranych w ubrania marki Elegant. Także w miasteczku nikt nie chciał ich nosić…
Zadzwoniłem do Jerzego Hoffmana, żeby zapytać o tę nowelę. W pierwszej chwili zupełnie jej nie pamiętał, lecz gdy zacząłem mu ją streszczać, przypomniał sobie, o co chodziło. Kiedy Komisja Ocen Filmów i Scenariuszy odrzuciła historię z żurkiem, zaczęli wraz z Edwardem Skórzewskim szukać innego tematu i usłyszeli gdzieś, że przez pewien czas z Cedetów wyprowadzano towar. Opisali całą sprawę, a że zdążyli się przywiązać do Maniusia i Funia, znów zrobili ich głównymi bohaterami. Lecz komisja odrzuciła także i tę wersję[4].
Bo chociaż Hoffman i Skórzewski zrobili z Maniusia i Funia nieudaczników, bohaterowie nadal budzili sympatię, co mógłby jeszcze spotęgować odpowiedni dobór obsady, choć – jak wspomina Hoffman – w przypadku tej noweli prace nie były aż tak zaawansowane. Okazał się to jednak materiał na dwie pełnokrwiste role. Rozbawienie wzbudzał już wygląd obu bohaterów – „Funio lat około czterdziestu, obrośnięty, w przyniszczonej marynarce, bez krawata […], Maniuś […] wyższy od Funia, nieco młodszy sprawia wrażenie eleganta z Targówka” (s. 29)[5]. W scenariuszu kumple kradną trefne ubrania, ale – co najistotniejsze – swoimi działaniami ujawniają widzowi, że cała ówczesna rzeczywistość opiera się na jednym wielkim bublu. W czasie skoku pierwsze drzwi piwnicy magazynu forsują bez trudu, bo ktoś zapomniał je zamknąć. Gdy łomem próbują rozwalić ścianę piwnicy, ten gnie się, jakby był z plasteliny. „Ile dałeś za ten łom? – pyta Funio. – Dwie setki. – O dwie za drogo. – I to jeszcze na prowincji musiałem szukać. Towar reglamentowany, w Warszawie nie dostaniesz” (s. 31). (Czyżbyśmy mieli do czynienia z sugestią autorów, że w Warszawie dochodziło do tylu włamań, że ze sprzedaży wycofano łomy?). Z kolei cegły w ścianie ledwo się trzymają. „Samym piaskiem zlepili, wapno poszło do ludzi…” (s. 31). Gdy znajdują w końcu w podziemiach odpowiednie przejście do magazynu – pamiętajmy – odzieżowego, „słyszą świńskie kwiknięcie. – Wieprzaki? – dziwi się Maniuś. – Tak jakby […] Pewnie była komisja sanitarna… Kazali opróżnić łazienki” (s. 32). Ten ostatni dialog może być już dziś niezrozumiały, ale na początku lat 60. stanowił jawne szyderstwo i odwoływał się do krążącej po każdym większym mieście plotki, że przyjezdni ze wsi hodują w łazienkach świnie.
A co wynikało z noweli o ubraniach? Że w ręce milicji wpadały płotki, natomiast mózgi całego procederu pozostawały na wolności, a w Cedetach nadal nie było towaru. Ten pomysł okazał się więc równie groźny jak tamten o żurku. Hoffman i Skórzewski podjęli zatem jeszcze jedną próbę wymyślenia historii i napisania trzeciej noweli. Zrezygnowali z Maniusia i Funia na rzecz doświadczonego doliniarza (złodzieja kieszonkowego), który po kilku latach odsiadki wychodzi na wolność. Nie umie się jednak odnaleźć w nowej rzeczywistości, jego niezawodne dotąd metody nie zdają egzaminu. Po kilku niepowodzeniach (portfele próbował kraść również w Cedecie, chyba ulubionym wówczas sklepie obu reżyserów) postanawia wycofać się z zawodu[6].
Przedstawiając scenariusz „Gangsterów i filantropów” właśnie z tą nowelą, Hoffman czuł już, że jest ona najsłabsza ze wszystkich, zresztą przyznał to później podczas obrad komisji scenariuszowej. Nie wszyscy jednak uznali, że jest zła. Podobała się Jerzemu Toeplitzowi, Aleksandrowi Ścibor-Rylskiemu czy Janowi Rybkowskiemu. Nie miała jednak takiej siły jak historie o Anastazym Kowalskim czy Profesorze. Opowiadała o tym, jak konkretny człowiek przeżywa wewnętrznie swoją przegraną, a mniej skupiała się na opisie rzeczywistości. Niewykluczone więc, że z tej wersji zrezygnowali już sami autorzy lub że namówił ich na to Jerzy Bossak, kierownik artystyczny Zespołu Filmowego „Kamera”, gdzie projekt powstawał.
Bossak zlecił naniesienie poprawek w scenariuszu, co przypadło Jerzemu Stefanowi Stawińskiemu. Autorzy nie zgodzili się jednak z tymi uwagami, bo ich zdaniem z „Gangsterów i filantropów” zrobiłby się na ekranie dramat. Wówczas zapadła decyzja, że dialogi napisze Bohdan Czeszko[7]. Te ostatnie poprawki nanoszono już prawdopodobnie na tekst składający się z dwóch części.
Po odrzuceniu trzeciej noweli o doliniarzu wydłużono tę o Anastazym Kowalskim, nie dodając do niej prawie żadnego nowego pomysłu, co siłą rzeczy zaburzyło jej dramaturgię i tempo. Po trwających dwa lata przepychankach o zaakceptowanie scenariusza zmieniła się również obsada filmu. Pierwotnie postać Profesora miał grać Kazimierz Rudzki, to dla niego Hoffman i Skórzewski pisali tę rolę i z nim konsultowali kolejne pomysły. Gdy jednak film w końcu skierowano do produkcji, Rudzki miał już podpisaną umowę ze Stanisławem Różewiczem na udział w „Głosie z tamtego świata” (1962) i z „Gangsterów…” musiał zrezygnować. W Profesora wcielił się Gustaw Holoubek. Natomiast odtwórca postaci Anastazego Kowalskiego zmienił się po tym, gdy komisja scenariuszowa poleciła odmłodzić tego bohatera. W scenariuszu Kowalski miał ponad sześćdziesiąt lat i oceniający uznali, że niesmaczne będą jego zaloty do solistki jednego z lokali nocnych. Kazimierz Opaliński, który przygotowywał się do zagrania tej postaci, musiał się ostatecznie zadowolić epizodyczna rolą starego sędziego. A chemik Kowalski zyskał twarz czterdziestoletniego wówczas Wiesława Michnikowskiego.
[1] S. Zawiśliński, Hoffman. Chuligana żywot własny, Wydawnictwo „Skorpion”, Warszawa 1999, s. 82.
[2] Z rozmowy z Jerzym Hoffmanem z 28 maja 2013 r.
[3] Scenariusz Alkoholomierz J. Hoffmana i E. Skórzewskiego w zbiorach Filmoteki Narodowej, sygn. S-9214, dalsze cytaty stamtąd.
[4] Z rozmowy z Jerzym Hoffmanem z 27 listopada 2013 r.
[5] Notabene Funio i Maniuś przypominali postaci żywcem wzięte ze Złego Leopolda Tyrmanda. Adaptację tej książki Hoffman i Skórzewski mieli realizować w 1956 roku jako swój debiut w Zespole Filmowym „Studio” Aleksandra Forda. Projekt jednak upadł, po tym jak Ford nie zaakceptował scenariusza autorstwa obu reżyserów.
[6] Nowela o doliniarzu się nie zachowała. Opisuję ją na podstawie głosów dyskutantów Komisji Ocen Filmów i Scenariuszy debatującej nad scenariuszem Gangsterów i filantropów 11 kwietnia 1961 r.; materiał w zbiorach Filmoteki Narodowej, sygn. A-214, poz. 198. Późniejsze odniesienia do dyskusji nad scenariuszem również na podstawie tego materiału.
[7] Por. Stanisław Zawiśliński, Hoffman. Chuligana żywot własny, Wydawnictwo „Skorpion”, Warszawa 1999, s. 82.