Dumna panna
– Ile pani ma lat?
– Czy to ważne?
– Dosyć.
– Dwadzieścia jeden.
– Czym się pani zajmuje?
– Jestem studentką.
– Czy czytała pani „Potop”?
– Dawno.
– Jaka według pani powinna być Oleńka?
– Bo ja wiem...
– W którym wieku toczy się akcja powieści?
– W XV.
– W którym wieku żył Sienkiewicz?
– W XVII.
Po tej ostatniej odpowiedzi, rozmowę ponoć przerwano.
– Stopniowo – mówi reżyser – wszyscy w ekipie przekonali się o tym, co do czego ja od początku nie miałem wątpliwości: główną rolę kobiecą w „Potopie” należało powierzyć aktorce i to dobrej aktorce, ponieważ jest to rola niezwykle dramatyczna, trudna. Oleńka to jakby katalizator wszystkich rozterek i przełomów Kmicica. Codziennie do atelier przychodziło wprawdzie kilka kandydatek, mieliśmy już próbne zdjęcia ponad stu dziewcząt, ale żadna z nich nie zyskała akceptacji moich współpracowników. Później, przez pewien czas wiązałem nadzieje z osobą jednej ze studentek szkół teatralnych. Była to jednak studentka pierwszego roku, a po wielu próbach przekonałem się, że trudno jej będzie udźwignąć tę rolę. Ogrom filmu, konieczność poświęcenia uwagi sprawom technicznym i organizacyjnym nie pozwoliłyby mi na cierpliwe, żmudne i czasochłonne prowadzenie debiutantki, nie aktorki jeszcze, grającej tak niełatwą rolę.
– A Oleńki wciąż nie było! – powtarza Hoffman. – Liczyłem na cud, chociaż nie mógł się zdarzyć, bo przecież przez zdjęcia próbne przeszły już wszystkie możliwe kandydatki. Ale wtedy przypomnieliśmy sobie, że pominęliśmy jedną tylko aktorkę młodego pokolenia – Małgorzatę Braunek. Pominęliśmy z przyczyn zresztą od nas niezależnych. Ale gdy tylko dowiedzieliśmy się, że Małgorzata Braunek została matką małego Ksawerego, że czuje się dobrze, natychmiast zaprosiliśmy ją na zdjęcia. O tym, żeby te zdjęcia mogły odbywać się w łódzkiej wytwórni nie mogło już być mowy. Cała ekipa, aparatura, światła znajdowały się w Częstochowie. Nie mogliśmy pozwolić sobie na żadne przerwy w pracy. Zdjęcia próbne, a zarazem jedyne, decydujące ostatecznie o obsadzeniu roli Oleńki, odbyły się więc, zresztą za zgodą generała Zakonu Paulinów, ojca Jerzego Tomzińskiego, w jasnogórskiej kaplicy, gdzie właśnie tego dnia kręciliśmy odsłonięcie obrazu częstochowskiej Madonny. Ta decyzja o obsadzeniu roli Oleńki spowodowała kolejną burzę, która przetoczyła się nad filmowym „Potopem”, o wiele jednak słabszą od tej, którą w swoim czasie rozpętało dwóch felietonistów stołecznych dzienników, protestując przeciwko Danielowi Olbrychskiemu jako Kmicicowi.
Magdalena Tesławska projektowała wszystkie „cywilne” kostiumy bohaterów „Potopu”. Najmniej czasu miała jednak na ubranie panny Billewiczówny. Zapytała tylko Małgorzatę Braunek: „Jakie są Pani ulubione kolory?” Usłyszała: „Brązy”. I tak powstała, po przymiarkach i poprawkach, pierwsza, domowa suknia, którą Oleńka nosi w Wodoktach, na początku filmu. A tymczasem szyto już inne kreacje: wytworniejsze, bogatsze, ciężkie. Czarna aksamitna suknia z rypsowym podbiciem i takimi wyłogami ważyła około piętnastu kilogramów. Obcierała ramiona aż do krwi, a trzeba ją było nosić ze swobodą i wdziękiem. Ale od początku ważniejsza od stroju i charakteryzacji była dla aktorki koncepcja postaci panny Aleksandry Billewiczówny. Nie była to bowiem, jak się przyznawała i do dzisiaj przyznaje, rola, która budziła jej entuzjazm, rola, o której by marzyła bohaterka „Ruchomych piasków”, „Skoku”, „Polowania na muchy”, „Trzeciej części nocy”. A przecież ze swoim partnerem z „Potopu”, Danielem Olbrychskim, grać miała nie po raz pierwszy. Występowała już z nim na ekranie w „Skoku” Kazimierza Kutza, kreśląc postać dziewczyny, która w sposób sugestywny i delikatny ujawnia nieśmiałość i prowincjonalną kokieterię, naiwność i liryzm, obawy i zdecydowanie. Po premierze tego filmu w 1969 roku krytyka twierdziła, że o ile w „Ruchomych piaskach” Władysława Ślesickiego liczyła się tylko uroda młodej aktorki, to w „Skoku” przede wszystkim jej osobowość. Później przyszły następne role, praca pod kierunkiem innych reżyserów. W „Trzeciej części nocy” Andrzeja Żuławskiego była Heleną-Martą, przeżywającą wszystkie koszmary okupacyjnej apokalipsy. Ale jej najbardziej znaczącą ekranową kreacją była postać Ireny w „Polowaniu na muchy” Andrzeja Wajdy. Przymiotnik znaczącą należałoby chyba ująć w cudzysłów. Jakże bowiem często się zdarza, że brawurowo zagrana rola filmowa lub teatralna skazuje aktora na to, że przez długie lata nalepia mu się etykietkę w rodzaju: „liryczny”, „zimny”, „intelektualny”, „komediowy” itp. To przecież Zygmunt Kałużyński napisał o Braunek: „Jak dotychczas, najlepiej pasowała do postaci słodko-zimnej wyzyskiwaczki w »Polowaniu na muchy«”. Wyzyskiwaczki? To chyba trochę przesadne określenie. „Jeśli miałbym – mówił Wajda o »Polowaniu na muchy« – określić w jednym zdaniu, jak widzę ten film, to jest to odwrócony mit o Galatei i Pygmalionie. Tylko, że Pygmalion jest kobietą, a Galatea mężczyzną, którego ona rzeźbi...”.
Wymyślona przeze mnie Oleńka byłaby może ciekawsza, bardziej prawdopodobna psychologicznie, ale nie odpowiadałaby filmowi, który miał być przecież, mimo koniecznych skrótów, wierną adaptacją Sienkiewiczowskiego „Potopu”. Później zresztą, w miarę realizacji, przestałam uważać Oleńkę za postać bezbarwną, bo jej godność i duma, wyniosłość, i gładkość, które chciałam na początku trochę „podrapać”, „podłamać”, stanowią przecież o inności, odmienności tej postaci, też są jakąś, tyle że bardziej stonowaną, subtelną barwą wśród wszystkich ostrych, jaskrawych kolorów z Sienkiewiczowskiej palety, użytych dla charakterystyki Kmicica, obu Radziwiłłów, Zagłoby czy komilitonów chorążego orszańskiego. A argument, że Oleńka, tak jak Irena z „Polowania na muchy” jest zupełnie inna niż ja? Zmieniłam opinię o aktorstwie jako „wyprzedaży samej siebie”. Teraz skłonna byłabym podzielić zdanie znakomitej Glendy Jackson, która powiedziała, że największą satysfakcję sprawia aktorowi granie postaci najbardziej różnych od niego samego. Zresztą jest to chyba tendencja coraz powszechniej obowiązująca w nowoczesnym aktorstwie. Widać to szczególnie w filmach amerykańskich i angielskich. Polega ona na tym, aby grać coś diametralnie innego od naturalnych właściwości aktora. Przeminęła już chyba moda, aby grać tylko samego siebie. Zresztą nie sądzę, abym była aż tak ciekawą osobowością, bym mogła ciągle pokazywać samą siebie. Znacznie bardziej interesujące dla widowni, chociaż trudniejsze dla aktora jest czerpanie cech z innych ludzi, kreślenie postaci, których psychologia, reakcje, emocje, namiętności, sposób bycia są zupełnie odmienne od jego własnych. Godząc się na propozycję reżysera Hoffmana, wiedziałam co mnie czeka. Pamiętałam przecież kampanię prasową przeciwko Olbrychskiemu. Dostałam też kilkanaście listów, w których w sposób na ogół nie najbardziej uprzejmy przekonywano mnie, że nie powinnam grać tej roli. Sytuacja aktora filmowego jest znacznie trudniejsza niż aktora teatralnego. Nie można przecież odwołać się do widowni, trzeba czekać na jej osąd wiele miesięcy, aż skończą się zdjęcia, montaż, udźwiękowienie filmu. Można tylko wierzyć sobie, zaufać partnerom, reżyserowi i dialogom.
MAŁGORZATA BRAUNEK. AKTORZY O SOBIE. GALERIA FOTOTEKA
Zobacz więcej galerii na fototeka.fn.org.pl
Bibliografia
Dumna panna
W Polsce nie ma pięknych dziewczyn!? Gdzie jest Oleńka, „Express Łódzki” z 5.07.1971