Podobnie jak w powieściach i innych filmach Tadeusza Konwickiego, odbywamy w „Salcie” oniryczną podróż do zakamarków ludzkiej duszy. W sennym miasteczku pojawia się dziwny przybysz – Kowalski-Malinowski. Ponoć mieszkał tu w czasie wojny. Błąka się wśród mieszkańców, prowadzi dziwne rozmowy, jakby próbował odtworzyć przeszłość. A może to tylko brednie kabotyna, który podaje się za proroka? Mieszkańcy potrzebują jednak legendy, kogoś, kto wyrośnie ponad ich szarą codzienność. Pójdą za nim nawet w somnambuliczny taniec, zwany „saltem”. Nad ranem przyjeżdża żona Kowalskiego, która obala jego legendę. Tłum obrzuca niedoszłego proroka kamieniami.
Z jadącego pociągu w szczerym polu wyskakuje pasażer, mężczyzna około czterdziestki. Na przełaj dociera do pobliskiego miasteczka. Jego nerwowość kontrastuje z senną atmosferą okolicy.
Dobija się do czyichś drzwi, twierdzi, że kiedyś tu mieszkał. Przedstawia się jako Kowalski-Malinowski. Gospodarz, choć zdziwiony, wpuszcza go do pokoju na poddaszu. Tu Kowalski zasypia. Śni mu się koszmar – jacyś partyzanci przyszli wykonać na nim wyrok śmierci. Zrywa się z łóżka. Wdaje się w nocną pogawędkę z gospodarzem. Obaj od lat cierpią na bezsenność.
Rano Kowalski spotyka dziewczynę, podobną jak dwie krople wody do Marii, którą kiedyś znał. To jej córka Helena. Nawiązują rozmowę. Kowalski próbuje coś wykopać w sadzie. Przegania chłopca przyglądającego się mu zza krzaków. Natrafia na zardzewiały granat, który wybucha po odrzuceniu na bok. Niespodziewanie pojawia się poeta, ojciec chłopca, i wygraża Kowalskiemu. Kowalski wyjawia Helenie swoje lęki; nieustannie przed kimś ucieka. Ona chce, by ją pocałował.
Pojawia się Blumenfeld, który pamięta Kowalskiego z dawnych lat. Opowiada, jak się ukrywał w czasie wojny. Blumenfeld zaprasza go wieczorem na uroczystości rocznicowe.
Cecylia wróży Kowalskiemu z kart. Ewidentnie urodził się pod złą gwiazdą i nie zazna spokoju. Kowalski jej nie dowierza. Zaczyna ją podrywać i stawia jej żartobliwy horoskop. O dziwo trafia – Cecylia rzeczywiście od wielu lat czeka na męża, który nie wrócił z wojny. Gdy kobieta go przegania, on mówi, że znieważyła proroka.
Kowalski kontynuuje poszukiwania w sadzie. Znów nawiedza go Blumenfeld; prezentuje mu swój talent aktorski. Przerywa im rotmistrz i zabiera ich nad rzekę, by pokazać kąpiące się trzy piękności. Rotmistrz nie dowierza Kowalskiemu, szarpie się z nim, pyta, po co tu przybył. Ten rozpoczyna profetyczną przemowę. Lecz tę z kolei przerywa pojawienie się gospodarza potrzebującego pomocy przy chłopcach, którzy czymś się zatruli. Kowalski podejmuje się ich uleczyć. Czyni to na oczach mieszkańców miasteczka. A ponieważ chłopcy są synami poety, Kowalski ma okazję odegrać się na ich ojcu, wypominając mu bezinteresowną nienawiść. Ten zarzuca Kowalskiemu obłudę. Mieszkańcy nie rozumieją tego sporu. Kowalski chce odejść z miasteczka, ale gospodarz go powstrzymuje, zawraca znad rzeki.
Podczas spaceru Kowalski i Helena spotykają pijaka – miejscowego amanta. W odróżnieniu od hamletyzującego bohatera, jemu wystarczą dwa gwizdnięcia, by przywołać do siebie dziewczynę.
Kowalski zdrzemnął się w sadzie. Tym razem śni mu się, że chcą go rozstrzelać Niemcy. Po przebudzeniu widzi, że wszyscy w miasteczku kopią w ziemi – szukają poniemieckiego skarbu.
Helena wróciła do domu. Kowalski ma kolejną okazję, by wzbudzić w dziewczynie zainteresowanie – odbywa patetyczną rozmowę, ale widać, że tylko brnie w kłamstwa. Zresztą nie wiadomo, co jest prawdą, a co nie. Helena uśmiecha się pobłażliwie. W napadzie namiętności Kowalski próbuje ją posiąść. Ona przyzwala. Po wszystkim Kowalski niespodziewanie pokazuje jej stygmaty na dłoniach.
Wieczorem gospodarz zabiera go do domu kultury na obchody rocznicy. Panuje tu dekadencka atmosfera, wychodzą ludzkie kompleksy. Pijak-amant obtańcowuje kobiety, choć w głębi duszy tęskni za prawdziwą miłością. Mężczyźni popijają pokątnie. Pijany Kowalski wygłasza swoje proroctwa. Wszyscy tańczą walca. Poeta recytuje wiersze. Gospodarz z żalem się zwierza, że nie potrafi być złym człowiekiem. Blumenfeld chce wyjechać stąd na zawsze. Ktoś wypija zdrowie gospodarza i zakąsza szklanką. Rotmistrz mocuje się z Kowalskim.
Nadchodzi świt. W pijackim widzie Kowalski jak Chrystus bierze na siebie cudze winy. Znów przeżywa swoje rozstrzelanie. Gdy budzi się z omdlenia, rusza do dziwnego, somnambulicznego tańca zwanego „saltem”.
Rano pojawia się w miasteczku żona Kowalskiego z dziećmi. Publicznie podważa legendę męża. Każe mu wracać do domu. Mieszkańcy miasteczka nie mają mu za złe kłamstw, lecz to, że odchodzi. Obrzucają go kamieniami. Kowalski wskakuje do pędzącego pociągu. (JU)
„Rzecz dzieje się tedy w jakiejś przestrzeni względnej, w polu skoków, których zakres i sens coraz to bardziej się rozszerza; jesteśmy już blisko finału, gdy słowo »salto« po raz pierwszy rozlega się z ekranu – i oznaczony nim zostaje taniec zbiorowy bohaterów filmu, odurzonych czy śniących coś, jak w »Weselu«, taki właśnie chochołowaty, bezwolny, choć o nader wyrazistym rytmie, fantastyczny taniec. […] Konwicki to poeta; semantyka obrazów, z których buduje swój utwór, jest niejednoznaczna, wielowarstwowa, bogata w skojarzenia; elementy teorii spadania – z podstawową dla niej zasadą relatywizmu – stanowią jeden zaledwie z narzucających się ciągów asocjacyjnych; ten drugi, wokół pląsu finałowego, zdaje się zawracać ku bardziej tradycyjnej w sztuce polskiej sprawie powszechnej niemożności, szlachetnych porywów przeistaczających się w zautomatyzowany gest zbiorowy, sprawie tęsknoty do czynu, wyładowującej się w akcie wielbienia bądź kamieniowania; […] cofnijmy się do skoku rozpoczynającego akcję. To jest skok w przeszłość; od trywialności dnia dzisiejszego, słabości wieku męskiego, niewoli i monotonii tego, co realne, przyjęte, konieczne, […]; to salto w czasie jest najbardziej karkołomne ze wszystkich, ponieważ grunt, na który można by opaść, nie istnieje – przeszłość jest iluzją; […] Można więc potraktować nowy film Konwickiego jako namiętną rozprawę z przeszłością; może nie tyle z konkretną jakąś przeszłością, dającą się odnieść do historii narodowej etc. […]; i oto »Salto« przeistacza się w seans psychoanalityczny, mający wyzwolić dzień dzisiejszy z wczorajszych kompleksów; […] Tadeusz Konwicki nakręcił film wybitny; żaden z tych, które dają powód do mówienia osobno o robocie, formie, nawet o tych elementach formy, które nie należą bezpośrednio do warsztatu reżysera, lecz stanowią domenę jego współpracowników.”
Wiktor Woroszylski, „Skoczna historia”, „Film”, 1965, nr 25
„Zanim zobaczyłem film, czytałem »Sennik współczesny« i scenariusz »Salta«. Konwicki nie zaadaptował powieści, ale inspirował się nią. Nawet więcej. W scenariuszu podobne miasteczko, pejzaż, podobna pora roku – zapóźnione, obfite lato czy późna jesień. Zjawia się bohater, narrator, nie wiadomo skąd – szukając śladów swojej czy cudzej wojennej przeszłości – i nie wiadomo dokąd po wszystkim odchodzi. Jest w obu utworach też ów tłumek ludzki, na poły ze snu, na poły z jawy. […] Scenariusz obrósł ciałem. I to jak! Cybulski, w skórzanej kurcie, ciemnych okularach w roli Kowalskiego. Co on tu robi? Co robi ten Kordian-beatnik dobrze po trzydziestce w narodowych jasełkach? Obok – Holoubek, Siemion, Łapicki. Cała plejada gwiazd filmu polskiego. Z filmów Rybkowskiego, Różewicza, Passendorfera. Z filmu, telewizji, teatru. Ja nie mówię, że oni są źli. Przeciwnie. […] Ale w tak bardzo własnym utworze, w tak bardzo indywidualnym obrazie, którym jest »Salto«, nie powinno się widzieć ani nazbyt znanych twarzy, ani kojarzyć ich z kolei już jakże określonymi indywidualnościami, ani z filmami czy spektaklami, z których tu przyszli. […] Nie chcę, by z tego co piszę, wyszło, że film jest niedobry. Nie chcę, by z tego co piszę, wyszło, że filmy Konwickiego są wątpliwe. Może w tym moja wina, nie ich, że ich nie przeżywam jak inni, i jak – sądząc po głosach krytyków i widzów – na to zasługują. […] I żeby już wszystko powiedzieć: miałbym ochotę z jego utworów wiele odrzucić, wiele zatrzymać, wiele zobaczyć inaczej. Miałbym ochotę wyobrazić sobie sklecone z jego materiałów utwory inne. Robię to obcując z nimi, dla siebie. Ale to przekracza kompetencje krytyka. Jak wiele z tego, co tu napisałem.”
Aleksander Jackiewicz, „Jasełka Konwickiego”, „Życie Literackie”, 1965, nr 27
„Jak przeszłość ukształtowała psychikę jednostki? »Ostatni dzień lata« i »Zaduszki« były jednoznacznie pesymistyczną odpowiedzią na to pytanie. Wojenne kompleksy i obsesje jawiły się tam jako siła fatalna: paraliżująca dzisiejsze działanie, uniemożliwiająca teraźniejszy spokój. »Salto« jest tamtych filmów pastiszem. Konwicki rozwinął myśl, której refleksy kryły się w utworach Munka: przeszłość jest w tym samym stopniu źródłem zahamowań i nieprzystosowania, co czynnikiem mitotwórczym. […] Któryś z bohaterów »Sennika współczesnego« prorokuje: »Zostanie po nas legenda, pamięć, moc, której użyją żywi«. »Salto« właśnie pokazuje, jak owa legenda wciela się w życie. Jeśliby tylko Konwicki nie był tak przywiązany do heroicznych kompleksów, jego film łatwo stałby się pamfletem na narodową martyrologię. Ale »Salto« obrachowuje się mitotwórstwem w konwencji komediodramatu. […] Więc legenda może być nie tylko śmieszna, ale i spospolitowana: urojony bohater ucieka w »Salcie« przed pościgiem żony, prawdziwy bohater z noweli Wajdy »Miłość dwudziestolatków« zostaje ośmieszony przez zabawę »Kubusia-kombatanta«. Obaj z przeciwstawnych miejsc uczestniczyli w preparowaniu legendy, która nagle stała się płaskim widowiskiem. […] Powieści i filmy Konwickiego mają tę samą poetykę i to samo widzenie świata. Powieści zyskują na tym, że są »ufilmowione«, filmy – przeciwnie – wiele nieraz tracą na literackości. […] Ta literackość może odpychać wielu widzów; problematyka natomiast »Salta« wiążąca się najistotniej z doświadczeniami dojrzałego pokolenia nie zawsze dotrze do młodszej części widowni. Nie chciałbym, żeby te przewidywania się spełniły, bo uważam »Salto« za ambitnie i mądrze pomyślaną kontynuację filmów »szkoły polskiej«, za dzieło, którego potrzebowała nasza kinematografia.”
Rafał Marszałek, „Mity polskie”, „Współczesność”, 1965, nr 18
„Stanisław Wygodzki, krytyk literacki: Napominające ostrzeżenie, aby nie naśladowano znakomitego filmu Tadeusza Konwickiego, wydaje mi się dość charakterystyczne. Ostrzega się przed powielaniem czegoś, czego powielać nie można. Owszem, można ten film sparodiować, ale wtedy wylezie rzeczywistość, którą Konwicki zaatakował. I to by dopiero była zabawa. […] Mit i kompromitacja mitu, wielka poza i nicość, wzniosłość i maleńkie szalbierstwo, użeranie się wszystkich z wszystkimi o wszystko – o słowo, o czyny, o działanie, o marzenia, o cele, o nadzieje, o sens – czym to jest w tym filmie? Demonstracja kompromitacji mitów i postaw, czy demonstracja niemożności obycia się bez wzniosłości? Bo o tym jest film Konwickiego: o wzniosłości ocierającej się o ziemię, o butelkę z wódką, o kretynizm, o fałszywie brzmiącą poezję, która jest prawdziwa, gdy jej towarzyszą okoliczności rodzące taką a nie inną sztukę. Film Konwickiego traktuje o tym, czy można kompromitować fałsz, nie kompromitując wzniosłości wyrosłej na kłamstwie. […] Ponieważ Konwickiemu nie o grę chodzi, tylko o sprawy poważne, stworzył film tragiczny, głęboko wstrząsający, sięgający we współczesność jak żaden inny. To bardzo wygodne widzieć świat tego filmu, jako świat zaginiony i wyciągnięty z lamusa: dla mnie ten film jest manifestacją niepokoju, goryczy, smutku, rozbitych iluzji, przegranych egzystencji, skompromitowanych mitów. […] Film Konwickiego napawa optymizmem – jest kpiną i drwiną, i kompromitacją postaw pragnących uchodzić za wielkie; uczuć, pragnących maskować czczość i pustkę, wzlotów, które nie są wzlotami. Smutne to wszystko? A jakie ma być? Anna Tatarkiewicz, publicystka: »Salto« nie wywarło na mnie większego wrażenia. Wynika to po części z oporów, jakie budzi we mnie sama formuła filmu skrajnie subiektywistycznego. Film próbuje swych sił na terenach od dawna odkrytych i eksploatowanych przez literaturę. Od czasu romantyzmu powstało sporo wybitnych dzieł literackich, w których świat przepuszczano przez filtr ludzkiej psychiki, wyobraźni, urojeń, marzenia sennego. […] Podobnie też w »Salcie« najlepiej podobało mi się wprowadzenie. Kiczowate widoczki z brzozami i łabędziami dostąpiły nieoczekiwanej nobilitacji, poddając wyraziście przewodni ton filmu: obsesyjne zafascynowanie umarłą przeszłością. Niestety, dalszy ciąg przyniósł mi zdecydowane rozczarowanie. Film, pozbawiony fabuły, musi nadrabiać wzmożoną siłą wyrazu. […] Wizja w »Salcie« rzadko bywa samowystarczalna, wspiera ją nieustanny natrętny komentarz dialogu, który nie to, że dopowiada lub punktuje pewne sprawy, ale wręcz modeluje postacie i określa ich sytuacje psychiczne. Także najcelniejsze dowcipy pozostają w sferze słownej. Mimo znanych nazwisk rozczarowuje interpretacja aktorska. […] Powraca tu znów charakterystyczna dla naszej twórczości, nie tylko filmowej, postać bohatera »młodziankowatego«, niedowarzonego, sfrustrowanego, nieodpowiedzialnego. Postać ta zbyt uparcie narzuca się naszym twórcom, aby można to przypisać przypadkowi czy modzie. Muszą tu działać przyczyny głębsze, związane z naszym bytem narodowym, przyczyny rożne, także i drażliwe. Osobiście oczekuję dzieła, które – dobywszy na jaw owe przyczyny i rozładowawszy narosłe kompleksy – wyprowadziłoby bohaterów i widzów ku problematyce ludzi dorosłych, reprezentujących pełniejszy wymiar doświadczeń narodowych i ludzkich.”
Stanisław Wygodzki, Anna Tatarkiewicz, „Refleksje o »Salcie«”, „Film”, 1965, nr 29-30
„Ta jednomyślność narodowa i powszechna euforia są zastanawiające. Wszystkie recenzje, nawet krytyczne uwagi Jackiewicza, mają charakter dość ogólnikowy i emocjonalny, nie są analizą filmu, lecz ciągiem wrażeń, odczuć prowokowanych jak gdyby spontanicznie przez poszczególne fragmenty, sytuacje i symbole filmu Konwickiego. […] Już sama konstrukcja filmu przywodzi na myśl mechanizm kapłańskiej mowy, natchnionego głosu do wiernych. Kapłan nie usiłuje analizować konkretnych sytuacji, stara się »grać« na określonych uczuciach wiernych. Nawet jeśli wychodzi od konkretnej sytuacji, anegdoty, przypowieści, to i tak stara się rzucać w przestrzeń słowa-znaki, słowa-symbole, aby poruszyć odpowiednie struny słuchaczy. Podobnie Konwicki. […] Zasada w takim wypadku jest jedna: jak najwięcej skojarzeń, co chwila szokować symbolami i aluzjami! I uruchomiona zostaje cała rekwizytornia narodowo-romantyczna, indywidualno-literacka i zapożyczona od kolegów ze »szkoły polskiej«. Ponieważ widzowie są oczytani i opatrzeni – a jeśli nie widzowie to przynajmniej krytycy – więc ten ładunek chaotycznych symboli i aluzji wywołuje skojarzenia, działa na emocje. I zaczynają się narodowe nieszpory, uniesienia, westchnienia, rozczulanie się nad kompleksami, urazami i narodowym losem. Właśnie rozczulanie i wzdychanie. Nie analiza. Powstaje Omam, Chaos i »Czterdzieściicztery«. […] Konwicki chwyta się przeszłości jak zbawienia. Wprawdzie stosuje pewne zabiegi humorystyczne, nazywa swój film »komedią psychologiczną«. Ale nie ma w tym nic z Munkowskiej ironii, która wynikałaby z analizy, z próby podania mitów sprawdzianowi zdrowego rozsądku. »Salto« nie jest próbą rozrachunku z przeszłością i mitami. Jest gestem zapalenia im nowego ołtarzyka, gestem tęsknoty za kataklizmem. Humor ma często sens przewrotny, prowokacyjny. Ma działać prawem emocjonalnego kontrastu – z czego się śmiejecie, przecież to jest najcenniejsze, co dostaliście od losu, to jest wasza siła, to trzeba ocalić, jako coś chroniącego przed anonimowością i uniformizmem. […] Konwicki rozlicza się przede wszystkim z sobą. W swojej twórczości niejednokrotnie zajmował się tworzeniem mitów i mistyfikacji. Musiał odczuć rodzaj przesilenia. Chciał rozliczyć się ze swoimi mistyfikacjami. Ale mity okazały się silniejsze, fascynacja nimi, miłość do nich – zwyciężyły. […] Wartość »Salta« kryje się raczej w jego charakterze przypisu do własnej twórczości Konwickiego-pisarza. Może kiedyś przypis ten zainteresuje historyka literatury. Dziś jest on bardziej seansem literackiej kawiarni, w której dużo się mówi, opowiada dowcipy o dobrym człowieku, który »marzy o podłożeniu świni«, opowiada o okularach Cybulskiego, przeżywa się uniesienia i tęsknoty. »Salto« jest bardziej dialogiem kawiarnianym niż filmem.”
Janusz Gazda, „Salto, czyli tęsknota za kataklizmem”, „Ekran”, 1965, nr 30
Na zdjęciu: Andrzej Łapicki
Na zdjęciu: Zbigniew Cybulski
Filmowa twórczość Tadeusza Konwickiego jest w polskiej kinematografii rozdziałem osobnym, nie mieści się w szkołach czy nurtach, ma własny niepowtarzalny charakter. Trzeci film fabularny w dorobku pisarza i reżysera zawiera już wszelkie cechy wykształconego, autorskiego stylu.
W zasadzie nie ma dużej różnicy – pomijając sam nośnik – pomiędzy twórczością literacką i filmową Konwickiego (wystarczy porównać „Salto” z poprzedzającą film powieścią „Sennik współczesny”). W obu przypadkach mamy do czynienia ze światem na pograniczu jawy i snu, pełnym zjaw z przeszłości, przywidzeń, symbolicznych postaci, w którym tragikomiczny bohater – pół prorok, pół błazen – rozpaczliwie próbuje odnaleźć zagubioną tożsamość, wydzierając z mroków niepamięci jakieś strzępy wspomnień. Autorskie urazy i fascynacje – związane z dzieciństwem na kresach czy z doświadczeniami wojennymi – są tylko pretekstem do szerszej rewizji polskiej tradycji o rodowodzie romantyczno-martyrologicznym. W tym twórca bliski jest poszukiwaniom szkoły polskiej, choć także polemizuje z patosem i powagą proponowanego przez nią dyskursu. Różnice przejawiają się w stylistyce. Kinu realistycznemu tej szkoły przeciwstawia Konwicki poetyckie, surrealne wizje. Krytyce historyczno-społecznej – psychologiczną introspekcję. Mocnej epickiej kresce, jaką rysowane są fabularne opowieści – meandryczną narrację pełną załamań, nawrotów, prowadzoną nieustannie jakby w trybie przypuszczającym. „Salto” jest bardziej ciągiem skojarzeń, wariacji wokół „patriotycznego” tematu, obfitujących w niespodzianki, ale i niedomówienia, niż opowieścią, w której jasno wyłożono racje stron.
Ten tryb narracji sprawiał swego czasu odbiorcom sporo kłopotów, stąd brała się towarzysząca filmowi etykietka dzieła kontrowersyjnego. Dziś bardziej od meandrycznego stylu, który ma swój urok, razi w „Salcie” raczej typowo literackie przegadanie. (JU)