Młode małżeństwo desperacko stara się znaleźć mieszkanie tylko dla siebie. Kiedy w końcu znajdują pięknie wyglądający pokój, okazuje się,że, wbrew wcześniejszym zapewnieniom właścicielki, znów muszą dzielić go z nieco ekscentrycznymi sąsiadami. W pewnym momencie odwiedzają ich wspólne lokum mężczyźni podający się za inspektorów budowlanych. Okazuje się, że są oni oszustami, poszukującymi ukrytego w ścianach pokoju skarbu...
Warszawa, lata 40. W centrum miasta ekipy budowlańców kopią, budują, remontują. Wśród junaków z SP (Służba Pracy – przyp.) nerwowo kręci się elegancko ubrany mężczyzna. Pyta o drogę na Nowy Świat. Śpieszy się na własny ślub. W urzędzie stanu cywilnego czeka narzeczona, która powoli zaczyna tracić nadzieję, że jej przyszły mąż w ogóle się zjawi. Gdy wpada zziajany do sali, robi wszystko, by pokazać mu, jak bardzo jest obrażona. Do ślubu jednak dochodzi. Kryśka i Witek wkładają obrączki. Na przyjęciu weselnym wszyscy świetnie się bawią oprócz panny młodej, która kipi złością na swojego męża. Dopiero, gdy dowiaduje się o przyczynie jego spóźnienia – łagodnieje. Młodzi stracili szanse na własny pokój i Witek do ostatniej chwili próbował coś znaleźć, by mieli gdzie spędzić noc poślubną. Nie udało się. Będą nocowali jak dawniej: ona z kilkoma koleżankami w jednym pokoju, on – w zatłoczonym mieszkaniu, w którym koczuje kilkadziesiąt osób. Następnego dnia – w pracy – oboje kontynuują poszukiwania pokoju. Witek jest kierowcą miejskiego autobusu i podsłuchuje rozmowę dwóch pasażerów, z której wynika, że przy Równej 64 – pośród ruin – znajduje się atrakcyjne lokum. Witek idzie tam, pokój rzeczywiście wygląda imponująco. Płaci Malikowej, właścicielce, zadatek i biegnie po Kryśkę. Rysuje jej na kartce plan pokoju, ołówkiem zaznacza miejsce, gdzie będzie spała jego żona i podpisuje je słowem „skarb” – tak właśnie ją na co dzień nazywa: swoim skarbem. Wieczorem okazuje się jednak, że młodzi nie są jedynymi lokatorami pokoju. Zjawiają się kolejno: marudny radca, młodziutka siostrzenica właścicielki, nieśmiały pracownik gazowni i wesołkowaty imitator dźwięków w radiu, który od razu urządza sobie próbę: ćwiczy szczekanie psów i ćwierkanie ptaków. Kryśka dostaje ataku złości. Wybiega na dwór, w ruiny. Na nic zdają się tłumaczenia Witka, że nie wiedział o innych lokatorach. Stają na jednym ze zrujnowanych balkonów na piętrze i patrzą na panoramę stolicy. Marzą o własnym mieszkaniu, które już niedługo gdzieś tam stanie. Tymczasem wracają do Malikowej, gdzie wszyscy śpią w ogromnym tłoku. Następnego dnia w mieszkaniu zjawiają się dwaj mężczyźni, których rozmowę Witek podsłuchał w autobusie. Przedstawiają się jako inspektorzy budowlani. Każą wyprowadzić się Malikowej i jej lokatorom. Tak naprawdę są oszustami, którzy mają nadzieję znaleźć skarb, ukryty rzekomo w którejś ze ścian mieszkania Malikowej. Sprawa szybko wychodzi jednak na jaw, gdyż ich rozmowę podsłuchał przypadkowo jeden z lokatorów. Wszystkich ogarnia szaleństwo poszukiwań. Emocje sięgają zenitu, gdy ktoś znajduje na podłodze kartkę Witka z planem mieszkania, na której napisał „skarb”. Każdy kuje czym popadnie dziury w ścianie. Sfatygowane mury nie wytrzymują, cały budynek wali się, a wszyscy, którzy byli w mieszkaniu zostają uwięzieni. Dopiero po kilkudziesięciu godzinach udaje im się uwolnić – dokopali się do nich bowiem robotnicy drążący tunel trasy W-Z. Wkrótce Kryśka i Witek dostają wymarzone mieszkanie.
„Film rozpoczyna się komiczną sytuacją: zdezorientowany poszukiwaniem mieszkania bohater filmu (szofer autobusu) pyta pracujących junaków SP (Służba Pracy – przyp.), gdzie jest Krakowskie Przedmieście. Pierwszy zapytany junak odpowiada po czesku, drugi okazuje się Rumunem, trzeci jest Polakiem, ale... z prowincji i nie wie, gdzie jest Krakowskie Przedmieście. Temat »Skarbu« jest bardzo aktualny. Problem mieszkaniowy w zniszczonej Warszawie jest bolączką, na którą jest jednak »murowane« lekarstwo w życiu i na filmie – powstające jak grzyby po deszczu domy spółdzielcze. Dlatego z komedii możemy się śmiać do woli. Z radością witamy w tej komedii brak przedwojennego »humorku« – głupiego i pustego, bezmyślnego i pozbawionego sensu. »Skarb« uczy nas patrzeć z humorem na poważne kłopoty życiowe, a więc komedia ta ma ambicje, by bawić i uczyć, ambicje pokonywania z humorem trudności, co się też twórcom filmu udaje. Jest to więc pierwsza próba stworzenia nowego typu sensownej komedii polskiej i to próba – powiedzmy od razu – udana. Pierwsza połowa »Skarbu« różni się zasadniczo od słabszej drugiej części. W pierwszej części film ma wartkie tempo, częste zmiany zdjęć, dowcipne dialogi i komizm sytuacyjny. Dobre są sceny w zagęszczonym mieszkaniu, doskonały jest cały epizod w studio, gdzie zakochany odtwórca głosów w słuchowiskach radiowych zamiast płaczu dziecka wydobywa z siebie przed mikrofonem ryk krowy. Cała druga część natomiast jest przewlekła. I samo szukanie skarbu, które ma być »gwoździem« filmu i sceny w zawalonym mieszkaniu są za długie i mało dowcipne. Szczególnie epizod w zawalonym mieszkaniu jest chybiony i nie ma wcale charakteru komediowego. Tempo akcji w tej części filmu słabnie a przecież właśnie pod koniec komedia powinna nabierać wartkości. Technicznie, »Skarb« stoi na wysokim poziomie – posiada dobre zdjęcia, dobre dekoracje (makieta Warszawy) i wyraźny dźwięk”.
Bohdan Węsierski, Skarb, „Razem”, 1949, nr 9
„»Skarb« inauguruje lekki repertuar naszej produkcji filmowej, jest niejako biletem wizytowym, a w pewnym sensie – próbnym balonikiem. Musimy na nim wyprostować wszystkie drobne usterki, które mogłyby się w czasie dalszej pracy rozrosnąć w duże błędy. Dlatego krytyka »Skarbu« musi być surowa, może nawet zbyt surowa. Zacznijmy od zalet, a jest ich niewątpliwie wiele. To, że akcja filmu toczy się w odbudowującej się stolicy, że zespolona jest z rytmem odbudowy Warszawy (...), że bohaterami jego są ludzie pracy, tacy jakich tysiące, po prostu kierowca warszawskiego autobusu i jego żona, sprzedawczyni w domu towarowym – to są niewątpliwe walory. Na koncie plusów zapisać należy również grę aktorów, udźwiękowienie, kilka dobrych dowcipów i zabawnych gagów filmowych, wreszcie świetną scenę w studio radiowym.
Ale są i wady. Omówmy je po kolei, według faz produkcji. A więc scenariusz Romana Niewiarowicza i Ludwika Starskiego, napisany według noweli tego ostatniego. Bardzo zręczny i dowcipny w pierwszej części, staje się mniej więcej od połowy filmu zbyt przeładowany najróżniejszymi elementami, nie zawsze zresztą komediowymi. To powoduje, że film jest pod koniec coraz to cięższy i wręcz męczący dla widza. Razi w nim także tak charakterystyczne dla Niewiarowicza zgrupowanie gdzieś już czytanych, gdzieś widzianych, gotowych sytuacji (np. scena przed łazienką żywo przypominająca radziecki film »Muzyka i miłość«).
Reżyser Marian Leonard (Leonard Buczkowski – przyp.) popełnił podobny błąd co scenarzyści. Po dobrze i systematycznie opracowanej części pierwszej, następuje druga, »puszczona« przez reżysera, która trzyma się właściwie tylko na fundamencie gry aktorskiej. Aktorów mamy, jak wiadomo, dobrych, ale są to aktorzy teatralni, co przy braku fachowej i silnej ręki reżysera filmowego odbija się fatalnie na tempie akcji. Film przestaje być filmem, a staje się fotografowanym teatrem. Reżyser nie wykorzystał również wielu ciekawych możliwości technicznych, które nasuwał scenariusz. Tak np. zupełnie nie została wykorzystana reżysersko (...) scena przejścia do pokoju z korytarza, w którym ciekawa sąsiadka podgląda przez dziurkę od klucza (a tak się prosi po prostu o przejście właśnie przez tę dziurkę!) (...).
Trzecim słabym punktem filmu jest to, że podczas gdy postacie negatywne naszkicowane są na ogół bardzo dobrze (z wyjątkiem zbyt bladej postaci radcy w ujęciu Sempolińskiego), postacie pozytywne nakreślone są słabo i niezdecydowanie. Nie ma w nich negatywności, ale nie widać też wyraźnie pozytywności. I właściwie nie wiemy jacy oni są. Wiemy tylko, że bardzo by chcieli mieć własne mieszkanie. To, że są oni nam jednak w pewien sposób bliscy, że są ludzcy, zawdzięczać należy tylko osobistym zasługom aktorskim Danuty Szafarskiej i Jerzego Duszyńskiego (...). Początek jest zawsze trudny. »Skarb« – mimo to wszystko, co wyżej powiedziano – jest niewątpliwie dodatnią pozycją naszego dorobku filmowego i na pewno zdobędzie uznanie i powodzenie u naszej publiczności. Możemy ze spokojem stwierdzić, że nasza lekka twórczość filmowa idzie właściwą drogą”.
Irena Merz, Skarb, „Dziennik Polski”, 1949, nr 49
„Założenie scenariusza, który umieszcza akcję »Skarbu« w gwałtownie rozbudowującej się Warszawie, jest trafne. Niestety akcja szybko przenosi się z zasadniczych zagadnień odbudowy na poszczególne i w założeniu nieciekawe perypetie w jednym mieszkaniu – w suterenie. Pod koniec filmu, gdy zupełnie już zapomnieliśmy o właściwym temacie, nagły nawrót do zagadnień odbudowy z happy endem życiowo usprawiedliwionym i trafnym, nie bardzo przekonuje z punktu widzenia filmowego (...).
Komedia w pierwszej części naszpikowana jest gagami głównie w bardzo wesołej grze słów i nieporozumień dialogowych. Scenarzyści wykazali poczucie humoru, które nadzwyczaj cieszy całą widownię, wywołując salwy śmiechu i oklaski w czasie seansu. Warto tu podkreślić kapitalną scenę w studio radiowym, której jedyną wadą jest to, że została trochę zanadto rozbudowana w porównaniu do całości filmu. Niestety humor wyczerpuje się mniej więcej w połowie obrazu i dalsze dzieje bohaterów, szczególniej od ich zamknięcia w piwnicy, powodują rozmaite uczucia, na ogół dalekie od wesołości. Zachowanie się grupy ludzi wobec grozy wybuchu bomby nie może być zabawne w pełnym sensie tego słowa, nie pomaga tu gra aktorów, którzy bez wyjątku popadają w farsę, a pogarsza sytuację znaczne zwolnienie w tempie filmu. Przeciwnie, pod koniec tempo powinno być szybsze i zdecydowanie dążyć do zakończenia.
Efekt końcowy (wejście robotników z tunelu do piwnicy) dokładnie przeniesiony na ekran z takiej samej sytuacji z wyświetlanego w Polsce filmu zagranicznego, powinien zostać zastąpiony innym, niemniej zabawnym pomysłem (...). W całości komedia nie oderwała się od posiadanych wzorów, nie znalazła szerokiego oddechu nowej rzeczywistości, natomiast bez żadnych zastrzeżeń kapitalnie zabawiła publiczność – a to także coś znaczy. (...) »Skarb« jako pierwsza komedia powojenna, spełnił rolę filmu rozweselającego i może stać się punktem wyjścia do szerszej dyskusji na temat właściwego stylu komedii polskiej. Dodać trzeba, że film ma wysoki poziom techniczny. Zdjęcia są bez zarzutu, przejścia dobre, dialogi zrozumiałe, piosenki melodyjne i miło odtworzone przez Siostry Do Re Mi".
Leon Bukowiecki, Pierwsza polska komedia powojenna, „Trybuna Ludu”, 1949
„(...) autorzy scenariusza »Skarbu« (...) tak skwapliwie rzucili się na materiał komediowy, który niesie życie, tyle chcieli zamknąć w swej komedii, iż tego nadmiaru nie wytrzymały ramy scenariusza. Powstał montaż dobrych i bardzo dobrych fragmentów, nie powiązanych jednak żadną myślą przewodnią.
Uderzająca jest w tym filmie przewaga typów społecznie ujemnych lub obojętnych nad dodatnimi, tak pod względem siły wyrazu jak i roli, którą im wyznaczono. Postaci są nieco papierkowe z wyjątkiem Pani Malikowej, która żyje, jest wyrazista, prawdziwa. Ma tupet, rozpycha się łokciami i swoją indywidualnością przesłania innych, nawet niezdecydowaną w wyrazie parę czołowych bohaterów. Trudno wprawdzie określić wyraźnie klasę społeczną, do której należy (...). W każdym razie, Pani Malikowa jest bardzo warszawska. Niemała w tym zasługa Jadwigi Chojnackiej, która w tę postać włożyła tyle temperamentu aktorskiego i wydobyła z niej tyle szczerości (...). Duszyński znacznie poprawił się od czasu »Zakazanych piosenek«. Przede wszystkim fizycznie. Zmężniał. Natomiast niepotrzebnie pozuje na polskiego Gary`ego Coopera. Amerykanizowany styl jego gry grozi mu szkodliwą manierą.
Winę ponosi tu częściowo scenariusz, który nie zawiera dość realiów, by naszkicować wyraźne typy, charakterystyczne dla swoich środowisk. Radca – z takim umiarem i przekonaniem zagrany przez Ludwika Sempolińskiego – jest niewątpliwie typem charakterystycznym. Znamy dobrze tych ludzi, którzy ciągle jeszcze nie umieją dopasować się do nowego życia tkwiąc głęboko swoimi nawykami myślowymi, dążeniami, całą swoją psychiką w bezpowrotnie minionej przeszłości. Słuchają radia londyńskiego i nie potrafią dostrzec tego, co się wokół nich dzieje. Pracę traktują jako przykrą konieczność i dziwią się słysząc jak inni mówią wciąż o pracy i cieszą się nią.
Sam radca jednak także gdzieś pracuje, tak przynajmniej sądzi widz, nieprzekonany tym, że pokazano mu radcę w biały dzień w cukierni. A skoro pracuje, to niech sobie żyje, śmieszny ze swoimi nawykami, które przecież nie mają już żadnego znaczenia. Efekt satyryczny chybiony. Radca – nie wadzi nikomu. Jest tylko zabawny. Nie wygląda groźnie jako zawada na drodze postępu.
Para eleganckich szabrowników, żerujących na powierzchni życia, węszących za łatwym, nie wymagającym pracy zarobkiem, jest prawdziwa. Lecz – wydaje mi się, że twórcy filmu wyposażyli owych szabrowników w zbyt wielką dynamikę. Jak łatwo zarażają oni ludzi wokół siebie swą zachłanną, egoistyczną chciwością. Gdy padają słowa: skarb... dolary... funty, wszystko inne przestaje być ważne. (...) Jeżeli scenarzyści istotnie chcieli dać wyraz swemu przekonaniu, iż najsilniejszą z ludzkich namiętności jest chciwość, nie wolno im było pozostawić tego bez wyraźnej oceny moralnej. A tej właśnie wyraźnej oceny moralnej w filmie brak. Szabrownikami zajęła się milicja. W porządku. Ale panie Malikowe, ich siostrzenice, radcowie, poczciwi inkasenci elektrowni pozostaną z rozbudzonymi i niespełnionymi nadziejami, zawiedzeni, rozżaleni, niezupełnie przekonani, iż skarby zdobywa się rzetelną pracą. I nawet gdy już wszyscy dostaną mieszkanie w Warszawie, przez innych dla nich odbudowane, powracać będą marzeniami do owych ruin, które kryły w sobie nieodnalezione skarby”.
Stanisław Grzelecki, Skarb, „Odrodzenie”, 1949, nr 9
„Moja pani, moja pani, Czy pani na »Skarbie« była?
Coś pięknego, mówię pani, Komedia, że boki zrywać!
Jest tam uważasz Pani: Złe mieszkanie,
Zagęszczanie,
Gruzowanie,
Wzdychanie,
I całowanie.
Szukanie,
Bieganie,
Ćwierkanie,
Szczekanie,
Śpiewanie,
Gdakanie,
I pianie.
Wody branie,
Kantowanie,
Skarby w ścianie,
Bomba w ścianie,
Naparzanie,
Zakopanie,
Odkopanie,
Znów wzdychanie I całowanie. Nareszcie – dobre mieszkanie,
Trasa W-Z już blisko, Radiowe słuchowisko, Oświadczyny, weselisko –
To chyba wszystko. A to ci komedia, moja pani”.
Zygmunt Jaski, A to ci komedia!„Głos Wielkopolski", 1949
„Komuś wpadł do głowy dobry pomysł na komedię. Rozdano role, postawiono aktorów przed obiektywem i dalej kręcić. Jak się już nakręciło odpowiednią ilość metrów, ktoś zawołał »dosyć«, taśmę wywołano, sporządzono kopię i – na ekran. A wszystko nie jest w życiu takie proste, jakby się naszym reżyserom i realizatorom śniło. Mamy w tym »Skarbie« dramatyczną kulminację zawalenia się wielopiętrowej ruiny nad dziesięcioma osobami, poszukującymi ukrytego w ścianie złota i dolarów. Zostają oni na pustkowiu Warszawy odcięci od świata, a na dodatek grozi im wybuch wiszącej w gruzach bomby. Cóż za okazja do starcia rozmaitych charakterów: ludzi szlachetnych, chciwców, tchórzy, odważnych i łajdaków. Tymczasem tego starcia wcale nie ma. Aktorzy recytują tekst scenariusza bez głębszego przekonania, bohaterka po raz setny skłania główkę na ramię bohatera. Szkic scenariusza zawiera świetne pomysły. Dymsza pędzi na rowerze, udając głos syreny. Co za kapitalna scena: samochody zjeżdżają z drogi, przechodnie zbiegają na chodniki, milicjanci wstrzymują ruch, a środkiem pedałuje Dymsza. Scena rzeczywiście doskonała. W tym tylko feler, że jej wcale nie ma na ekranie. Ona została tylko zarysowana, ale nikomu nie chciało się jej zrobić. Potem chciano zrobić parodię słuchowiska radiowego. Widzimy, to co dzieje się w studio: starszą aktorkę grającą wiejską dziewoję i młodego chłopca w roli starego gazdy. Ale dla pełni parodii brak tej drugiej strony – odbiorcy wyobrażającego sobie rzecz, tak jak jest w tekście, a nie w studio. I znów niewypał. Nieporozumienie polega na tym, że ażeby stworzyć film należy mieć koncepcję realizatorską, a nie tylko aktorów, scenariusz i trochę taśmy filmowej. Z mechanicznego zestawienia tych elementów nic dobrego nie wyniknie, nawet jeśli się bez miary będzie grało na naszym warszawskim sentymencie i przypominało nasze własne kłopoty mieszkaniowe. Zawsze pozostanie pustka, brak owego czegoś, co związałoby grę Dymszy z jego rowerem, z ulicą, z obiektywem, z całością filmu. Dlatego tyle o tym piszę, że widzę w tym »Skarbie« wiele materiału na tęgą komedię, albo nawet na dobry dramat. I aż żal się robi tylu zmarnowanych okazji i tych aktorów, puszczonych samopas i nie bardzo wiedzących, co mają robić. Film się dłuży, ciągnie i sprawia takie wrażenie, jakby w czasie zdjęć wszystko w pewnym momencie stanęło, bo nie wiadomo, co dalej”.
Jan Szeląg, 7 dni chudych, „Szpilki”, 1949
Jedną z ról miał w filmie grać Jan Kurnakowicz, lecz ostatecznie nie pojawił się na ekranie.
W „Skarbie” po raz pierwszy kręcono zdjęcia dźwiękowe w jadącym autobusie.
Do sceny zawalenia się mieszkania Malikowej wysadzono w powietrze ruiny czteropiętrowej kamienicy.
Specjalnie do roli w filmie, Jerzy Duszyński nauczył się prowadzić miejski autobus i jeździł nim z pasażerami po ulicach Warszawy.
„Skarb” był piątym powojennym filmem polskim.
W dniu premiery film obejrzało 18 tysięcy warszawiaków.
Wynagrodzenie dla Danuty Szaflarskiej za rolę w „Skarbie” wyniosło milion złotych, za który aktorka kupiła ubrania dla całej rodziny.
Kolorowe plakaty, zapowiedzi przez radio, reklamy w prasie: „Pierwsza powojenna polska komedia pt. »Skarb«. W rolach głównych... i tu szereg nazwisk znanych polskich aktorów filmowych. Premiera w niedzielę w kilku kinach jednocześnie. Zdecydowałam się iść i to koniecznie na premierę. Więc »Palladium«. (Tam podobno najłatwiej dostać). Już od rogu Marszałkowskiej widać czarny, kłębiący się tłum. Kolejka do jednej kasy sięga daleko w ulicę Marszałkowską. Druga zakręca w ulicę Zgoda. A po środku? Właśnie, po środku, pod samym wejściem, dzieją się niesłychane dziwy. Nieprzeliczona ciżba ludzka zalega jezdnię i chodniki. Milicjanci dosłownie walczą z napierającym tłumem”
„Express Wieczorny”, 1949, nr 38
Tak na gorąco opisywała dantejskie sceny przed kinami wyświetlającymi „Skarb”, jedna z reporterek. Kolejka przed każdym kinem była tak długa, że nierzadko krzyżowała się z kolejką z kina sąsiedniego. Dla ówczesnych widzów „Skarb” był swego rodzaju pomostem między czasami przedwojennymi, spowitymi mgiełką nostalgii a czasami powojennymi, do których każdy powoli musiał się przyzwyczaić. Gwarancją powrotu do cząstki klimatu międzywojnia były trzy nazwiska realizatorów: Leonarda Buczkowskiego, Ludwika Starskiego i Adolfa Dymszy. Dymsza – gwiazdor polskiego kina – pojawiał się w „Skarbie” pierwszy raz od zakończenia wojny, Starski i Buczkowski natomiast, byli przedwojennymi „macherami” – jak ich nazywano – którzy znali rzemiosło i potrafili trafić w gust widowni. Od czasu „Zakazanych piosenek” tworzyli zgrany tandem, którego sukcesy dawały im dość spory zakres swobody; władza niechętnie godziła się wprawdzie na tak dużą aktywność czołowych twórców przedwojennych, lecz w istocie nie miała innego wyjścia: tylko oni gwarantowali przyzwoity poziom filmów, które miały być kręcone.
I choć to Buczkowski już pod koniec wojny wpadł na pomysł komedii z odbudowującą się Warszawą w tle, „Skarb” był jednak przede wszystkim filmem Starskiego, opartym na jego klasycznych komediowych chwytach i pomysłach. Takie były sceny, w których bohater Dymszy wyobraża sobie tytułowy skarb (ujęcia nakładane), taki był gag (rodem z „Syreny”) z tęgą kobietą, która przed mikrofonem radiowym udawała młodziutką i smukłą dziewczynę, czy jedna z najsłynniejszych scen filmu, gdy Dymsza pędzący rowerem naśladuje dźwięk syreny milicyjnej, a wszystkie samochody przed nim momentalnie się rozjeżdżają. Tadeusz Lubelski w swojej analizie „Skarbu” („Strategie autorskie”, Rabid 2000) nazywa ciąg podobnych chwytów konwencją „oswojenia”: „skoro cały ów świat przedwojennej komedii może zostać wskrzeszony i dostosowany do nowych warunków, to i nam w końcu uda się do nich dostosować – oto co podpowiadał »Skarb« swoim odbiorcom”. Zadziwiające jak daleko tajemniczym projektem był „Skarb” w czasie jego realizacji. Zwykle kręceniu każdego polskiego filmu towarzyszyły wówczas dziesiątki relacji z planu, opisy dekoracji, wywiady z aktorami przed premierą, a przy „Skarbie” – prawie kompletna cisza; zaledwie kilka krótkich notatek informujących suchym tonem, że powstanie kolejny pełnometrażowy film fabularny. Niewątpliwie wynikało to po części z sytuacji, w jakiej znalazł się Buczkowski: w czasie wojny nakręcił kilka filmów reklamowych dla niemieckich firm i teraz – zgodnie z wyrokiem sądu koleżeńskiego – swój nowy film musiał podpisać pseudonimem. Jego nazwisko nie mogło pojawiać się więc w prasie w kontekście „Skarbu”. Jednak ta cisza wokół realizacji pierwszej polskiej komedii po wojnie świetnie podbiła później zainteresowanie widzów. Informacja o premierze była bombą, czymś, co przynajmniej dla części widzów było sporym zaskoczeniem.
Starski i Buczkowski w jeszcze jednej kwestii wyszli naprzeciw oczekiwaniom widowni: obsadzając w roli małżeństwa Danutę Szaflarską i Jerzego Duszyńskiego. Po „Zakazanych piosenkach”, w których zagrali rodzeństwo, stali się pierwszą parą gwiazd polskiego kina, mówiło się o nich, że prywatnie są parą. Ich role w „Skarbie” były swego rodzaju prowokacją, pogłębiającą wcześniejsze wyobrażenia widza o prywatnym życiu dwójki aktorów.