Historia rodziny Basistów – ojca i siedmiu synów, którzy walczyli w drugim powstaniu śląskim. Siedemnastoletni Gabriel przechodzi w oddziale Erwina inicjację w dorosłe życie. Początkowy entuzjazm gnie w obliczu nadciągających grup niemieckich żołnierzy. Niestety Polska – poza incydentalnymi, nielegalnymi akcjami niektórych oficerów – nie pomaga powstańcom. Powstanie upada. Wielu powstańców ginie podczas próby przedarcia się przez granicę. Gabriel odnajduje się w wolnej Polsce.
Komentarz słowny o historii powstań śląskich: sierpień 1919, sierpień 1920, maj 1921.
Stary Basista wysyła synów do powstania, by walczyli o przyłączenie Śląska do nowo powstałej Polski. Najmłodszy spośród siódemki Gabriel prosi ojca, by i jemu pozwolił pójść. Starsi bracia dostali przykazanie, by strzec go jak oka w głowie. Erwin, dowódca, zaprzysięga Gabriela na członka Polskiej Organizacji Wojskowej.
Atak na umocnione pozycje niemieckie w miasteczku się nie powodzi. Jeden z braci, Cyryl, ginie, dwóch kolejnych łapią Niemcy. Drugi atak jest lepiej przygotowany, Niemcy się poddają. Gabriel wdziera się do budynku, by odszukać uwięzionych braci. Odbywa się uroczysty pogrzeb poległych.
Gabriel wymyka się wieczorem na pozycje wroga. Podsłuchuje hasło, kradnie rower i niemiecki mundur, i przekrada się do lazaretu, bo zakochał się w niemieckiej sanitariuszce, którą widział wcześniej w trakcie walk. Ta się opiera, choć chyba nie jest nieczuła.
Kolejny dzień walk. Gabriel ciągle po drugiej stronie frontu, w obcym mundurze dokonuje brawurowej akcji – wspina się na dach i strąca z niego niemieckiego snajpera. Podczas przypadkowego spotkania kradnie sanitariuszce pocałunek. Ona ukrywa go przed Niemcami przeszukującymi budynek. By wrócić do swoich, Gabriel przedziera się pod ostrzałem przez linię frontu. Dowiaduje się, że kolejnego brata zastrzelił snajper.
Podczas odpoczynku gra muzyka, dziewczyny roznoszą powstańcom jedzenie. Erwin wypytuje Gabriela, gdzie był w nocy, ten milczy. Żona Wiktora wypycha niezdecydowanego męża, by i on poszedł do powstania.
Kolejna potyczka – na hałdach. Gabriel tym razem wdziera się na wieżę obserwacyjną, gdzie zabija radiotelegrafistę. Przez lunetę rozgląda się po okolicy – widzi rodzimy Śląsk, za pagórkami zaś… Polskę, o którą walczy. Przestrzega swój oddział przed nadciągającymi posiłkami wroga.
Radość pośród ludności familoków, gdy przychodzą powstańcy. Czasami płacz, gdy jakaś matka dowiaduje się o śmierci syna. Powstańcy budują barykadę. Gabriel dostaje pozwolenie na odwiedzenie rodziców. Zaciąga też do domu wózek z domowymi granatami na czarną godzinę. Odgłosy wystrzałów przywołują go z powrotem na barykadę. Po drodze spotyka oficera w polskim mundurze, który z jedną armatką jedzie na pomoc powstaniu. Ta akcja – nie całkiem legalna – jest dla powstańców jak podarunek od losu. Porucznik Sowiński ginie od przypadkowej kuli, teraz Erwin przejmuje komendę na armatką. Atak Niemców zostaje powstrzymany.
Uroczysty pogrzeb polskiego oficera. Powstańcy śpiewają, Niemcy rozpoczynają pojedynek na to, kto głośniej zaśpiewa.
Oddział Erwina trafia do domu starego Basisty, tu będzie kolejny punkt obrony. Stary prosi o przyjęcie do oddziału, żonę i córki już wysłał przez granicę. Powstańcy faszerują beczki materiałami wybuchowymi. Rano Niemcy atakują. Ich samochód pancerny nie może podjechać na wzniesienie, piechota zostaje odparta. Podczas przerwy w walce zbiera się rannych. Po drugiej stronie pojawia się znajoma sanitariuszka. Kolejny szturm. Faszerowane beczki robią swoje. Przerwa i nowy atak, poprzedzony niemieckim ostrzałem artyleryjskim. Dochodzi do walki wręcz. W kolejnej przerwie stary Basista odkłada karabin i przygotowuje zupę. Na linii frontu zabłąkała się kura, powstańcy starają się ją przywabić; potem pieką ją na rożnie. Podczas kolejnego bombardowania Basista ginie w gruzach swojej chaty. Brakuje amunicji, powstańcy wykorzystują granaty domowej roboty. Dalej walczą wręcz.
Powstańcy, wycofując się, zaminowują swoje pozycje wokół domu. Bracia ciągną losy, który z Basistów zostanie, by wysadzić wszystko w powietrze. Wobec przeważających sił wroga Erwin ogłasza koniec powstania – każe pisać testamenty. Gabriel pyta retorycznie: czemu nam Polska nie pomogła. Oddział podejmuje próbę przedarcia się przez granicę.
Złapanych powstańców Niemcy rozstrzeliwują na placu. Niemiecka sanitariuszka szuka wśród trupów ukochanego. Tymczasem siostry przenoszą rannego Gabriela do Polski, gdzie w wizyjnej scenie spotyka się z innymi powstańcami. (JU)
„Pierwszą prawdą »Soli ziemi czarnej« jest świadomość bohaterów: pochłonięta doczesnością, a nie historyzmem. Powstańcy śląscy walczą przeciw Niemcom o ojcowiznę. Ojcowizna to polski język, rodzinny dom, ubiór, dziedziczony obyczaj – to coś bardzo bliskiego i fizycznie uchwytnego. Żadnej abstrakcyjnej pojęciowości, tym bardziej frazeologii. Tylko konkret się liczy. […] »Sól ziemi czarnej« wprowadza nową tonację do mitologii walk narodowych. Romantyzm – charakterystyczny dla opowieści Kutza bez wątpienia – ma tu jednak zupełnie inny odcień niż w klasycznych naszych filmach romantyzujących. Egzaltacja zastąpiona jest owym szczególnym klimatem zdroworozsądkowym: zamiast fascynacji straceńczym gestem znajdujemy w filmie Kutza afirmację życia, pochwałę twardości, prostoty. […] W »Soli ziemi czarnej« gwara śląska zastępuje literackie rozmówki i nie uświadczysz żadnego cenionego artysty scen stołecznych przebranego za górnika. Widoczne staranie o autentyzm, akcja w naturalnych plenerach, nieobecność scenograficznego ozdóbkarstwa. […] W istocie rzeczy »Sól« jest precyzyjna stylizacją. Kutz nie musi być kopistą rzeczywistości, bo ma wielkie wyczucie stylu. Zostawmy na boku wyrafinowaną koncepcję filmowego ruchu, niespodzianki montażu. Przyjrzyjmy się, na jakich różnych, odległych piętrach Kutz snuje swoje opowiadanie. Wysoka temperatura »Soli« bierze się z kapitalnego pomieszania realności ze snem złotym, werystycznego rysunku z pastelą rozkochanej wyobraźni. […] Ciężka faktyczność, dosłowność jest w tych malarskich obrazach. Tylko marzenia są niepochwytne. Zielona Polska nie da się zbliżyć inaczej jak przez lornetę; gdzieś się zgubi Ona – biała dziewczyna, miłość niezaznana”.
Rafał Marszałek, „Kutza czerń i zieleń”, „Współczesność”, 1970, nr 5.
„»Sól«, w ramach gatunku, przynosi rewelację, zaś w rozwoju kin polskiego na jego obecnym etapie, otwiera rozdział, bo znajdowaliśmy się w impasie. Wielkim tematem naszego kina była i pozostała wojna. […] Na tym tle »Sól« staje się krokiem naprzód. Jest wspomnieniem historycznym, jest batalistyką, jest nawet odfajkowaniem rocznicowym i przy tym wszystkim, jest dziełem sztuki. […] Nie ma tu tez aluzji do sytuacji klasowej, która w tym czasie nie była promienna ani na Śląsku, ani w kraju. Czyli nastąpiło wykluczenie problematyki i film zamyka się w jednym tonie emocjonalnym: ogólnikowego patriotyzmu. […] Osobliwość polega na tym, że ta ograniczona rama bynajmniej mu nie przeszkadza (przeciwnie, pomaga), by stał się dziełem sztuki nie mniej przejmującym, co »Popiół i diament«, czy »Matka Joanna od Aniołów«, filmy przecież o treści bez porównania bogatszej. Rezultat ten »Sól« osiąga obrazem: jest to jeden z najbardziej filmowych filmów polskich. […] Dziś, gdy przychodzi »Sól«, okazuje się, że Kutz rzeczywiście wykorzystał próby ze swoich poprzednich niepewnych filmów. Jego usiłowania zamieniły się w język pełny, twórczy, własny, który artysta wypracował sam, nie zawdzięczając nic żadnemu »lelouchowi« imitowanemu z Paryża. Jest to rzadki przykład dojrzewania. »Sól« – to nie tylko pozycja w polskiej tematyce wojennej, lecz także osiągnięcie stylu”.
Zygmunt Kałużyński, „Sól jak diament”, „Polityka”, 1970, nr 10.
„Jedną z najistotniejszych wartości filmu i wielkim sukcesem Kazimierza Kutza jest chyba znalezienie własnego klucza do historycznego tematu. Najtrafniej określił to sam reżyser, który nazwał film legendą rodzinną. Zawarta jest w tym sformułowaniu sprawa najważniejsza – emocjonalny stosunek autora, a w rezultacie i widza, do zdarzeń i bohaterów. Jak w każdej rodzinnej legendzie, można w »Soli ziemi czarnej« odnaleźć egzystujące obok siebie rzeczowość i liryzm; najdrobniejsze szczegóły i wydarzenia podniesione do rangi mitu. Takie opowieści pełne są zawsze dokładnych opisów srebrnego zegarka dziadka, jego fantastycznych wyczynów z lat młodzieńczych, ale jest w nich także dydaktyka dobrej próby, bo nie na pokaz, serdeczność, ciepło, poczucie humoru. […] »Sól ziemi czarnej« pokazuje Śląsk i jego mieszkańców, ale jest w istocie opowieścią – czy może raczej przypowieścią – o Polsce. Regionalna w swej warstwie opisowej, dosłownej, łączy ów regionalizm ze sprawą ogólnonarodową. Odbywa się to zarówno w sferze realiów, jak i idei. […] W zewnętrznej, wizualnej warstwie filmu Kutz pokazuje Polskę, o którą walczą, baśniowo i poetycko, jako krainę wytęsknioną przez pokolenia, zamienioną w marzeniach w zielony, niemal rajski ogród. W warstwie najgłębszej można odnaleźć inną ideę ojczyzny – jak z Wyspiańskiego. To do tych ludzi, myśląc o ich spontanicznej polskości, mógłby powiedzieć Poeta z »Wesela« – »a to Polska właśnie«. […] Najbardziej oryginalną cechą »Soli ziemi czarnej« wydaje mi się bowiem połączenie racjonalizmu, charakterystycznego dla sztuki ludowej, z romantyzmem naszej sztuki ogólnonarodowej. Obydwa te rodzaje inspirują film w jednakowym stopniu, mimo że w stylistyce zyskały przewagę rozwiązania wywodzące się z klimatu sztuki ludowej. Racjonalne i rzeczowe działanie bohaterów – jest jednak w sferze wewnętrznej motywacji, nie nazwanej i nie ujawnionej, głęboko romantyczne. […] Film Kutza nie jest dziełem bez skazy; nie wiem na przykład, czy w jakiejkolwiek konwencji – ludowej, balladowej czy poetyckiej – można by obronić przeciągnięte, operowe zakończenie. »Sól ziemi czarnej« ma jednak – poza wartościami, o których była mowa – cechy głęboko sympatyczne: ukazuje bohaterów ze znajomością ich egzystencji i mądrą życzliwością, jest gwałtowna, pełna życia, jak najdalsza od nijakiej letniości, której tyle na ekranach. Jest poza tym pięknym i stylowym widowiskiem filmowym, zbudowanym z przetworzonych przez reżysera elementów śląskiego pejzażu, z układów sytuacyjnych oczyszczonych z realistycznej dosłowności, a jednocześnie jaskrawych i wymownych, jak z ludowego malowidła”.
Bożena Janicka, „Siedmiu braci Basistów idzie do powstania”, „Film”, 1970, nr 10.
„Kim jest Kutz powiedział jego najnowszy film »Sól ziemi czarnej«, w którym dotychczasowe poszukiwania twórcy przybrały kształt dojrzały, skrystalizowany. […] zdumiewająca synteza autentyzmu i poetyckiej wizji, emocjonalnego stosunku do tematu i chłodnej rozwagi w doborze środków dała rezultat, którym jest jeden z najlepszych powojennych filmów polskich. […] Kutz nie daje historiozoficznej analizy ówczesnej sytuacji politycznej, pozostaje w kręgu swych bohaterów, w świecie ich postaw i przekonań kształtowanych przez emocje i instynkt, znajdujących swój wyraz zarazem naiwny i solenny. […] Zróżnicowanie kolorystyczne posłużyło tu zarazem dramaturgii i poetyce. Śląsk jest w filmie Kutza brunatny, ciemny, przeorany ludzkim trudem, bez śladu zieleni. Polska jest złoto-zielonym rajem, gdzie człowiek może niemal fizycznie przeżyć i odczuć więź z tą ziemią, która go wydała. Do tej ziemi – matki i karmicielki – zmierza walczący Śląsk przez krew i śmierć. […] Autentyzm »Soli ziemi czarnej« jawi się bowiem na dwu płaszczyznach. Jako prawda artystyczna, ostateczny finalny rezultat twórczej syntezy rzeczywistości jest prawdą o powstaniu, o Śląsku, o tamtych czasach. Jako autentyzm rodzajowy, obyczajowy, psychologiczny wyraża się przede wszystkim poprzez postaci bohaterów i ich wzajemne związki. Kutz pokazał śląską tradycję rodzinną, obyczaje, a przede wszystkim pokazał Ślązaków jako naród. […] Tajemnicą Kutza, który zrobił znakomite dzieło z materiału grożącego »wypracowaniem na zadany temat« czy »zaliczeniem problemu«, jest wszakże bardzo prosta: jest nią emocjonalny klucz do tematu, umożliwiający jego artystyczne ukształtowanie; pełnia przeżycia i suma przemyśleń składająca się na dzieło całkowicie własne”.
Alicja Helman, „Śląska legenda”, „Kultura”, 1970, nr 13.
„Recenzenci zgodnie piszą, że Kutz potrafił zrobić film o tematyce, jak to się mówi: »narodowo-wyzwoleńczej« – nie mieszczący się w żadnym dotychczasowych nurtów naszej kinematografii. »Sól ziemi czarnej« nie ma nic wspólnego z »antybohaterszczyzną«, ale nie należy też na pewno do stereotypu filmów batalistyczno-dydaktycznych, nie jest też kontynuacją neoromantyzmu, który prezentował niegdyś Wajda w »Lotnej«. Film Kutza nie należy do żadnego z tych nurtów, ale ma w sobie po trosze coś każdego z nich. […] Jednego zabrakło w tym filmie. To podkreślają wszyscy uczestnicy rozmowy. Nie zostały tam należycie pokazane kobiety, które brały udział w powstaniach. […] Wszyscy rozmówcy zgodnie twierdzą: szkoda, że film został zrobiony tak późno. Że wcześniej nie było filmu o powstaniach. Za zrobienie takiego filmu są wdzięczni Kutzowi i chwalą go za taki właśnie film, jaki zrobił. Nie narzekają na niekonsekwencje wytykane przez krytykę. Nie mówią też nic o stosunku estetyki do historii. Jest w tym, co mówią, nie tylko duma, że ich własne czyny znalazły się na ekranie, jest chyba coś więcej. Nie mówią tego wprost, są delikatni, oględni w słowach, ale widać, że »Sól ziemi czarnej« daje im nie tylko satysfakcję, własne, słuszne zadowolenie. Widać, że traktują ten film jako swego rodzaju zadośćuczynienie. […] Kutz, co Szewczyk podkreśla bardzo wyraźnie, pokazać umiał doskonale właśnie uczucia i charakter ludowych bohaterów, których reakcje na wielkie wydarzenia są zupełnie inne – po prostu bardziej naturalne, niż reakcje intelektualistów. Kutz umiał zaobserwować i przetłumaczyć na język filmowy spontaniczność uczuć, sposoby reakcji, myślenia, działania prostych ludzi. Udało mu się pokazać to, czego nie może pokazać historyk – absolutną prawdę o ludziach i atmosferze tamtego powstania. A osiągnął to przede wszystkim dlatego, że wybrał czy wręcz stworzył w swoim filmie ludową balladę. […] Ten film jest dla ludzi z »ziemi czarnej« czymś naprawdę odświętnym. Nie wybaczyliby z pewnością swojemu krajanowi, gdy zrobił zły film o powstaniu. A gdyby zrobił film nieprawdziwy, czy choćby tylko konwencjonalny i sztuczny, pewnie by go nie zrozumieli. A jeżeli byłby za bardzo patetyczny pewnie by z niego pokpiwali. Zresztą i ze śmiechem, i ze łzami, przyjmują tu projekcję tego filmu. Jak powiada Kutz: »młodzi cieszą się i śmieją, a starzy płaczą« – i to jest chyba największa satysfakcja dla reżysera, który chciał stworzyć film o śmiechu i płaczu, o szlachetności i nienawiści tych, którzy przed pięćdziesięciu latu szli »do powstania«”.
Jan Kłossowicz, „Ballada o ziemi czarnej”, „Współczesność”, 1970, nr 7.
„»Sól ziemi czarnej«, nowy film polski w reżyserii Kazimierza Kutza odniósł od dawna nie notowany i jednogłośny sukces u krytyki filmowej; dawno już pojawieniu się nowego filmu polskiego nie towarzyszyły tak jednomyślne pochwały ze strony recenzentów, rzadko także odnotować można wypadek, kiedy wśród grona piszących nie znajdzie się nikt, kto – wbrew opinii ogółu – nie powie »białe« na powszechnie uznane »czarne« i na odwrót. »Sól ziemi czarnej« zalicza się do najwybitniejszych pozycji filmowych ostatniego sezonu w polskim kinie, stawia się ten film w rzędzie trwałych osiągnięć naszej kinematografii powojennej. […] Kutz dał nam pozycję dojrzałą, artystycznie klarowną, na pewno najlepszy film, jaki zrealizował dotychczas. […] Nie wiem, jak przebiega eksploatacja »Soli ziemi czarnej« w innych rejonach Polski, a zwłaszcza na Śląsku, którego dziejów film ten dotyczy, na podstawie jednak danych warszawskich można stwierdzić, że film ten sukcesu nie osiągnął; w bardzo krótkim czasie dał się zepchnąć z zeroekranów do kin studyjnych, aby potem w ogóle zniknąć z repertuaru. Owo głosowanie nogami przez warszawskich widzów odbyło się więc z całkowicie odwrotnym wynikiem niż głosowanie piórami przez warszawskich, i nie tylko warszawskich, recenzentów. […] Otóż trzeba powiedzieć od razu, że o ile film Kutza bardzo pięknie i bardzo ciepło pokazuje dramat powstania w jego wymiarze ludzkim, przymierzonym do indywidualnych losów poszczególnych prostych bohaterów, o tyle z nieporównanie mniejszym pietyzmem podchodzi do szerszej warstwy historycznej. Pokazanie tej warstwy nie było celem, który postawił sobie reżyser – to prawda. Ale czy rezygnacja z tego celu nie oznacza również, w konsekwencji już ściśle artystycznej, odcięcia kilku bardzo silnych źródeł dramatyzmu, w jaki mógłby być wyposażony ten film? Tu odpowiedź jest trudniejsza. […] Dla reżysera tego filmu powstania śląskie to tylko i jedynie odruch tęsknoty za Polską i polskością. W rzeczywistości wyglądało to inaczej. Tęsknocie za Polską u jednych – tęsknocie, dla której Kutz znajduje zresztą piękną, poetycką metaforę w polskim krajobrazie, barwnym i zielonym, zestawionym z czernią ziemi śląskiej, w widoku łąk i polskich Tatr, które jawią się marzącemu o polskości chłopcu – towarzyszył również u innych odruch separatyzmu, którego instytucjonalny przekaz pozostał przecież w funkcjonującym aż do uchwalenia kwietniowej Konstytucji odrębnym śląskim sejmie. Po co o tym piszę? Czy dlatego, abym domagał się zamiast ballady, którą Kutz nakręcił, filmu historycznego sensu stricte, który by balladzie przeczył? – Nic podobnego. Nie mogę jednak opędzić się wrażeniu, że owa ballada byłaby bardziej po filmowemu dramatyczna, bardziej gorzka i wzruszająca, gdyby była bardziej historyczna i potrafiła to, co było wówczas dramatem polityki, przetłumaczyć na dramat ludzi; przetłumaczyć, a nie obciąć jeden nurt, aby skupić się w pełni na drugim, o pełniejsze racje historii zubożonym. […] jeśli Kutz odniósł sukces jako autor filmowej ballady, to dlatego, że potrafił on, poza wszystkim innym, przekroczyć ową zaczarowaną, a przeklętą linię podziału na sprawy, którymi się żyje, oraz takie, o których robi się filmy, na sprawy, o których się mówi w domu lub wśród przyjaciół, oraz sprawy, o których się »kręci«. A więc wątek osobisty, a więc osobiste doświadczenie, a więc nie tylko prawo, ale i konieczność świadczenia sztuką nie o tym, co może i potrzebne, ale odległe, lecz o tym, co dobrze znane i bliskie? Tak, mniej więcej o to chodzi. Dobrze, że Kutz odnalazł tę drogę dla naszego filmu”.
Krzysztof T. Toeplitz, „Ballada rodzinna”, „Miesięcznik Literacki”, 1970, nr 6.
Pierwsza część tzw. tryptyku śląskiego, razem z „Perłą w koronie” i „Paciorkami jednego różańca”, stanowiąca jedno z najważniejszych dokonań filmowych Kazimierza Kutza. Odejście od dramatów egzystencjalnych z wczesnych lat 60. i podjęcie tematyki śląskiej, związanej z rodzinną tradycją reżysera, rozpoczęło nowy rozdział w jego twórczości.
„Sól ziemi czarnej” to filmowy epos. Osadzona w lokalnej społeczności opowieść o drugim powstaniu śląskim ma charakter nie tyle historyczny, ile mitologiczny – nie odtwarza drobiazgowo przebiegu wydarzeń, lecz raczej pokazuje ich klimat, kreśli zbiorowy portret śląskiego ludu, który staje się jej głównym bohaterem. Pieczołowitość w odtwarzaniu obyczaju, posłużenie się gwarą, folklor i ludowy humor – wszystko to składa się na niemal etnograficzny zapis życia miejscowej wspólnoty, poddanej jednakże – jak to jest w mitach założycielskich – wielkiej próbie, od której zależy zachowanie, czy też potwierdzenie jej tożsamości.
Film Kutza odznacza się niezwykłą urodą plastyczną, wydobytą z przemysłowego pejzażu hałd, wyrobisk i górniczych familoków (kręcono go w autentycznej scenerii świętochłowickiej Kolonii Marcina czy katowickiego Nikiszowca). Łączy w sobie zmysł batalistyczny, udatnie ukazując sceny walk, z duchem poetyckim (choćby scena oglądania przez lunetę ziemi rodzinnej) i balladowym stylem narracji, cechującym się pewną umownością. Stapia heterogeniczne elementy w unikalny amalgamat.
Z pewnością „Sól ziemi czarnej” była interesującą kontrpropozycją estetyczną zarówno wobec polemicznych filmów szkoły polskiej, jak i wielkich widowisk kostiumowych połowy lat 60. (JU)