Jerzy Hoffman. Po mnie choćby „Potop” [fragment]

Jerzy Hoffman. Po mnie choćby „Potop” [fragment]

 

12. Wstyd nosić kapelusz

 

W roku 1950 robi Pan maturę i musi wybrać kierunek studiów.

Rodzice chcieli, żebym został lekarzem. Aby sprawić im przyjemność, złożyłem papiery na medycynę w Gdańsku, ale... nie przystąpiłem do żadnego egzaminu. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy poinformowano mnie, że zostałem przyjęty. Do dziś tego nie rozumiem. W ZMP chciano, żebym poszedł na studia polityczne. Za pośrednictwem tej organizacji zgłosiłem gotowość studiowania na Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu w Moskwie. Wiedziałem jednak, czego nie wiedziano w ZMP, że są to wyłącznie wieczorowe studia dla pracujących, więc nie mogą mnie na nie przyjąć. We wniosku napisałem chytrze, że ubiegam się o studia na Uniwersytecie Marksizmu-Leninizmu. Gdyby to jednak okazało się niemożliwe, to we Wszechzwiązkowym Państwowym Instytucie Kinematografii, czyli WGIK-u. ZMP w Bydgoszczy to zaakceptowało i papiery poszły do Warszawy.

 

Dlaczego akurat WGIK w Moskwie?

Bo żeby zdawać do Szkoły Filmowej w Łodzi, trzeba było mieć skończone inne wyższe studia. A ja nie chciałem przez parę lat studiować czegoś, co mnie nie interesuje. Wiedziałem też, że w Łodzi nie mam szans, bo nie umiem ani fotografować, ani rysować.

 

No dobrze, ale dlaczego w ogóle reżyseria filmowa?

Trochę z przekory. Nie uśmiechała mi się praca od ósmej do szesnastej. A kino fascynowało mnie od dziecka. W Gorlicach i Gliniku Mariampolskim oglądałem filmy z Jackiem Cooganem i z Shirley Temple. Zapadła mi w pamięć fabuła, w której Shirleyka ma szklaną kulę: gdy się tę kulę obraca, prószy w niej śnieg. Niedawno trafiłem na ten film w telewizji, ale wciąż nie znam jego tytułu.

 

To „Heidi” (1937) Allana Dwana, sprawdziłem to, znając Pańską słabość do Temple. A na Syberii coś Pan oglądał?

Tam kino objazdowe dojeżdżało co tydzień nawet w najdalsze zakątki. Oglądaliśmy głównie radzieckie filmy patriotyczne. „Czapajewa” (1934) braci Wasiliewów widziałem chyba z dziesięć razy, wyświetlali też „Traktorzystów” (1939)[1] Iwana Pyrjewa. Nie pamiętam, gdzie pierwszy raz zobaczyłem „Świat się śmieje”[2]. Z Eisensteinem zetknąłem się później... ale nie! Na Syberii oglądałem „Aleksandra Newskiego” (1938).

 

Dostrzegał Pan w sobie jakieś talenty artystyczne?

Świetnie wychodził mi taniec towarzyski. Rodzice zachęcali mnie do nauki gry na pianinie. W Bydgoszczy na szkolnych akademiach przygotowywałem inscenizacje typu „Komuna Paryska”, których scenariusze drukowało potem pismo „Świetlica”. Chodziłem na prywatne lekcje do reżysera pana Muskata, śledziłem jego próby w bydgoskim teatrze. Szybko zrozumiałem jednak, że teatr jest dla mnie za ciasny. Poza tym ciągnęło mnie do Szekspira, a nie do lansowanego wówczas socrealizmu. Pisałem też słuchowiska do miejskiego radiowęzła i wiersze, które na szczęście zaginęły. Było tego trochę.

 

Egzamin zdawał Pan w Ministerstwie Kultury i Sztuki na Krakowskim Przedmieściu.

I tu po raz pierwszy spotkałem Edka Skórzewskiego. Przy pytaniach ogólnych byłem w porządku, ale przy filmowych konkretach czułem, że leżę. Za stołem prezydialnym siedział zdegustowany pan w grubych okularach. „Czy doktor Zygmunt Hoffman z 1 Dywizji to pański krewny?” – spytał. „To mój ojciec” – odpowiedziałem. On na to: „Dziękuję panu”. To był Stanisław Wohl, znakomity operator, bliski kumpel ojca, przeszli razem front. Ojca wszyscy lubili. W batalionie sanitarnym miał spirytus medyczny, bardzo czysty. Zawsze czule mówił o tym inny kościuszkowiec – satyryk Józef Prutkowski.

 

Po egzaminie zakwaterowano was w akademiku na placu Narutowicza i wysłano na kurs przygotowawczy.

Na kursie nudziłem się jak mops. Uczono tam języka rosyjskiego, który w przeciwieństwie do Edka znałem, i zagadnień politycznych, które miałem w małym palcu. A ponieważ byłem ciekaw Warszawy, pewnego wieczoru w dziesięć osób urwaliśmy się do Kameralnej. W tym gronie była śliczna dziewczyna, która miała studiować malarstwo w Leningradzie, przyszła matka barda „Solidarności” – Jacka Kaczmarskiego. Za ten wybryk stanęliśmy przed komisją dyscyplinarną. Groziło mi, że nie pojadę do Moskwy, bo to mnie uznano za prowodyra.

 

Pan zawsze był prowodyrem.

I jak zawsze miałem farta. Do Kameralnej wyskoczył też facet z Katowic, po studiach, pod trzydziestkę, który jechał do ZSRR na aspiranturę. Żeby się obronić, całą winę zwalił na mnie – że osiemnastolatek Hoffman sprowadził go z drogi cnoty. Takiego lizusostwa nie wytrzymała nawet komisja dyscyplinarna. Gościa z Katowic wyrzucono, a ja zostałem. Choć już od początku miałem krechę. O tej komisji wiele mówi prosta rozmowa. Edek zapytał siedzącą w niej panią Ludawską, czy w Związku Radzieckim nosi się kapelusze. Bo on nosił. Odpowiedziała: „Zdarza się, że ludzie noszą, ale gdyby któryś z naszych studentów nosił, musielibyśmy się za niego wstydzić”.

 

 

[1] Film funkcjonuje też pod nazwą „Górą dziewczęta”.

[2] Film Grigorija Aleksandrowa z 1934 roku.

Source: AGORA
comments