Ratusz w Opolu. Generał Zawadzki wręcza osiedleńcom dokumenty własności ziemi. Józef Szatkowski, repatriant ze Lwowa, w swoim nowym gospodarstwie. Jan Malinowski ze wsi Jordanów i jego nowe gospodarstwo. Akt nadania ziemi dla Jana Malinowskiego.
00:00:06:18 | Napis: "Na własnej ZIEMI", w tle akt nadania. |
00:00:10:04 | Generał Zawadzki wręcza akty nadania. |
00:00:29:22 | Rolnik trzyma akt nadania. |
00:00:35:22 | Gospodarz wjeżdża furmanką do gospodarstwa. |
00:00:59:09 | Gospodyni czyta akt nadania. |
00:01:04:21 | Gospodarz ogląda zboże. |
00:01:12:00 | Gospodarz podkręca wąsa. |
00:01:20:07 | Gospodyni czyści krowy. |
W wielu miejscowościach na Ziemiach Odzyskanych miał miejsce doniosły akt państwowy. Oto scena z Opola. Generał Zawadzki wręcza osiedleńcom dokumenty własności ziemi. Jest to przełomowy moment w dziejach osadnictwa polskiego. Rolnik polski baz obawy o swą przyszłość gospodarzyć może na własnym zagonie.
Józef Szatkowski, repatriant ze Lwowa, był jednym z pierwszych osadników we wsi Grecz. Trud opłacił mu się sowicie. Dzisiaj odbudowane gospodarstwo stało się ostatecznie jego własnością.
Wzorowy gospodarz Jan Malinowski ze wsi Jordanów powraca do swej zagrody. Chłop polski na zachodzie zna wartość dokumentu własności. Cztery miliony dwieście osiemdziesiąt tysięcy Polaków osiedlonych na zachodzie stanowi gwarancję naszej granicy na Odrze i Nysie.
Duże znaczenie propagandowe miała uroczystość nadania aktów ziemi mieszkańcom Opola. Akty własności wręczał Aleksander Zawadzki – wówczas wojewoda śląsko-dąbrowski, późniejszy wicepremier. Podlegające jego jurysdykcji ziemie Opolszczyzny były obszarem niejednorodnym kulturowo. Obok Ślązaków żyli tam Niemcy zmuszani do wyjazdu za granicę. Transportami ze Wschodu docierali Polacy, którym, ze względu na brak miejsca, nie pozwolono osiedlić się w Gliwicach czy Bytomiu. W Opolu zastawali porzucone niemieckie mieszkania, a na wsiach gospodarstwa, z którymi nie wiedzieli, co zrobić. Nadanie własności z rąk władzy ludowej dla większości nie było wiarygodne, przez wiele późniejszych lat swoją obecność na Ziemiach Zachodnich traktowali tymczasowo, obawiając się, że zajęte tereny trzeba będzie kiedyś zwrócić. Nowo osiedlającym się długo towarzyszyła obawa o przyszłość. Zresztą sama władza też nie czuła się zbyt pewnie, nie spieszyła się bowiem z poważnymi inwestycjami. Przez wiele lat opierano się na sprzęcie, maszynach i budowlach poniemieckich, których szabrownicy nie zdążyli rozgrabić, a władze radzieckie wywieźć do ZSRR. Określenie "repatriant ze Lwowa" nie było trafne: nowi osadnicy byli po prostu wysiedleńcami ze swych rodzinnych terenów. (MKC)