Satyra na zachodzące przemiany obyczajowe. Nijaki i zahukany rusycysta Włodek, pracujący w biurze, ma burzliwy romans z przebojową studentką Ireną, owijającą mężczyzn wokół palca. Niestety, nie jest w stanie sprostać jej wyobrażeniom o robiącym karierę mężczyźnie i załamany nerwowo wraca na łono rodziny. Jego żona jednak także przeszła metamorfozę… i oczekuje od niego większych ambicji życiowych.
Włodek, niedoszły rusycysta, usunięty z uczelni po pięciu semestrach, pracuje w biurze, gdzie prowadzi korespondencję w języku rosyjskim. Z żoną Hanką i kilkuletnim synem mieszka u teściów, w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu, z trudem znosząc duszną rodzinną atmosferę. Lękliwy i zahukany pod różnymi pretekstami wymyka się wieczorami z domu, by uciec od jazgotu telewizora, gderań teściowej, demencji teścia i pretensji żony.
Podczas jednej z takich eskapad w młodzieżowym klubie poznaje Irenę, studentkę polonistyki, piękną i przebojową. Zainteresowanie przeradza się w miłość. Dziewczyna próbuje wyzwolić w nim drzemiący talent i postanawia go wylansować jako tłumacza literatury pięknej. Włodek ulega, ale zdaje się, że nie ma ku temu żadnych zdolności. To nie pierwsza pomyłka Ireny. Całkiem niedawno porzuciła pewnego rzeźbiarza, którego starała się usilnie wypromować i który, niestety, ją rozczarował, nie osiągając sukcesu.
Włodek bierze w pracy urlop, żonie mówi, że wyjeżdża na kongres. Przemieszkuje u Ireny, jej stała obecność ma go inspirować do pracy twórczej. W karierze ma pomóc również poznanie znaczących postaci. We troje z Ireną i uznanym poetą Obuchem jadą do modnego lokalu w Nieporęcie, jednak poeta jest znudzony nijakością Włodka. Próba zaprotegowania w popularnym tygodniku też się nie powodzi, gdyż Włodek nie potrafi zaskarbić sobie względów nieco podstarzałej żony redaktora naczelnego.
Kiedy czasopismo „Myśli Młodych” poddaje jego tłumaczenia gruntownej krytyce, Włodek się załamuje. Ma dość spełniania cudzych ambicji. Despotyczna Irena wywołuje w nim teraz strach. Ucieka od niej na łono rodziny. Skruszony pragnie powrotu do dawnej bezpiecznej bylejakości. W koszmarze sennym – co wydaje się symboliczne – dusi swoją kochankę.
Zupełnie niespodziewanie dla niego okazuje się jednak, że w domowym światku też zaszły zmiany. Teraz żona Włodka, z poparciem sprytnej teściowej, postanawia odmienić ich dotychczasowe życie… i planuje mężowi świetlaną karierę tłumacza literatury pięknej. (JU)
„Tytuł filmu Wajdy ma charakter przewrotnie autoironiczny: określając rodzaj tropionej przez siebie zwierzyny, autor uprzedza niejako zarzuty, które opierać by się miały na stwierdzeniu, iż ciężar gatunkowy całego przedsięwzięcia jest nader nikły. […] Kategorią niezmiernie modną w naszej publicystyce filmowej jest kategoria społecznej potrzeby na określony temat, określony gatunek filmu. Stwierdzenie, że istnieje potrzeba polskiej współczesnej komedii filmowej jest powtarzane szczególnie uporczywie, Pojawiają się dzieła, które formalnie czynią zadość owym wymaganiom, jakie są jednak ich rzeczywiste walory, nie potrzebuję wspominać. […] Wydaje się, że film jako sztuka masowa z natury rzeczy ulega tylu naciskom w kierunku owego wyrobnictwa, które oznacza zawsze konformizm wobec ustalonych gustów i wyobrażeń, naciskom tak wielostronnym, że samobójstwem być musi poparcie tych żywiołowych niejako bodźców przez ludzi, których sens zależy od istnienia filmu jako sztuki. Kryzys naszego filmu polega przede wszystkim właśnie na skrajnie przedmiotowym, wyrobniczym stosunku twórców do własnych dzieł. […] Nie jest taki, rzecz jasna, iżbym przypuszczał, że twórca »Popiołów« dał się po prostu myślowo uwieść nieroztropnym krytykom. »Polowanie na muchy« stanowi dla mnie tylko wyraz scharakteryzowanej poprzednio tendencji, wyraz szczególnie jaskrawy, skoro jest dziełem reżysera najbardziej autorskiego, najdalszego od wyrobniczej obojętności, przejaw ilustrujący dobitnie wspomniane niebezpieczeństwa. Słabość »Polowania na muchy« polega bowiem nie tylko na słabości literatury, w którą Wajda dał się zaplątać, na nicości intelektualnej scenariusza, który operuje rzeczywistością wymyśloną, wymyśloną nie w sensie jej fizycznego nieistnienia, ale fałszu psychologicznego i społecznego, problematyki pozornej – bo jakiż na przykład sens ma naśmiewanie się z owego safanduły osaczonego przez kobiety? […] Ale to przecież Wajdę nic nie obchodzi. Nic więc dziwnego, że odwraca się od tej problematyki, nie atakuje żadnego z »problemów« i satyra zmienia się w farsę, gdzie przedstawiona rzeczywistość jest tylko pretekstem do zabawy, do śmiechu jako celu samego w sobie. To dobrze, że Wajda nie dał się do końca uwikłać w problemy pozorne, że w pewnym momencie wymknął się Głowackiemu. Rzecz jednak w tym, że i możliwość farsy jest mu właściwie obca, przybiera postać narzuconego sobie rygoru. […] Wydaje się, że komedia nie leży w kręgu możliwości tego artysty; oczywiście może ją sprawnie zrealizować, lecz będzie to zawsze w ramach jego twórczej osobowości kreacja sztuczna. […] »Polowanie na muchy« nie stanowi dla Wajdy żadnej kontynuacji, więcej – radykalne zerwanie wszelkiej możliwej ciągłości, obcość wobec przedmiotu, która poprzez ironię prowadzi aż do negacji – jest w pewnym sensie zasadą tego filmu. Pozostaje więc wirtuozerski popis – nie zawsze zresztą najwyższego lotu – duża ilość pomysłów, raz lepszych raz gorszych, ale w sumie męczących, kiedy jasnym się staje, że tu właśnie zaczyna się i kończy sens całego przedsięwzięcia, sens wysiłku Andrzeja Wajdy”.
Andrzej Werner, „Polowanie na myśliwego”, „Film”, 1969, nr 23.
„Jest to film z dwoma dobrymi charakterami, inteligentnym dialogiem, ciekawymi pomysłami reżyserskimi, nowoczesną fotografią barwną, a Małgorzata Braunek łączy ze swą dziewczęcą urodą wcale już obiecujące i bogate aktorstwo. Właściwie każde ujęcie filmu ma gdzieś w sobie maleńkie »Q«, znak wysokiej jakości. Wyszło spod ręki najlepszego polskiego reżysera. […] Nie każdy film Wajdy ma obowiązek być arcydziełem. Ale na każdy film Wajdy patrzymy jak na wizytówkę naszej sztuki filmowej i jak na drogowskaz, który orientuje innych jego kolegów. A dodatkowo: w kryzysowej sytuacji naszej kinematografii, gdy coraz bardziej zniecierpliwieni wyglądamy dzieł o randze »szkoły polskiej«, od kogo, jeśli nie od Wajdy oczekujemy, że zadmie w wielki róg? Tymczasem granie rogów słychać spoza naszych granic, gdy w kraju – uprzejma cisza. […] Może reżyser położył scenariusz Janusza Głowackiego na zepsutej wadze i wydał mu się on cięższy? O ciężarze treści filmowych decydują, rzecz jasna, nie same wielkie tematy (okres socrealizmu wykazał to dowodnie), ale rozległość spojrzenia z wysokości gotowego filmu. […] W każdym razie – zapiszmy to na dobro noweli Głowackiego, która doznała ekranowej adaptacji niemal natychmiast po opublikowaniu – autor umiał nakreślić plastycznie dwa charaktery i sytuację wyjściową. Potem jednak przestraszył się, że materiał fabularny noweli jest zbyt wątły dla filmu i w scenariuszu jakby nie bardzo wiedział, co ma z bohaterami począć, co z ich sytuacji wyjściowej powinno logicznie wynikać. […] Tak czy owak zamiar twórców – jaki wyczytuje się z sylwetek dwojga bohaterów – musiał być od początku satyryczny. W zamiarze tym nie byłoby nic osobliwego, gdyby nie fakt, że podjął go właśnie Wajda. Satyryczne widzenie świata nie było dotąd mocną stroną Wajdy. Co mówię – nie było żadną jego stroną. […] W tej perspektywie »Polowanie na muchy« będzie jednak niemało ważnym etapem twórczości Wajdy. Filmem tym porzuca on (na stałe? przejściowo?) swą własną tradycję romantyczną, próbuje zagrać w innym rejestrze. I właśnie ze sprawą tego nowego rejestru wiąże się, jak sądzę, odpowiedź na pytanie, czemu »Polowanie na muchy« otwiera widzowi perspektywy nie nazbyt rozległe? […] Otóż więc i konkluzja: że elementów satyry szukał Wajda nie tam, gdzie one są. Szukał ich w grubej karykaturze, w uproszczeniu, co dowcipu filmowi raczej nie przysporzyło, ale za to zwęziło rozległość spraw widzianych poprzez »Polowanie«. Stąd – wyznaję – wszystko, co najlepsze w tym filmie łączy mi się z jego warstwą dosłowną, widoczną wprost: z historią charakterów Ireny i Włodka. Tu film jest i drapieżny, i skuteczny. […] »Polowanie na muchy« Wajdy i Głowackiego (jakoś nie mogę napisać o im krótko: film Wajdy) nie rozczarowuje widza siedzącego w kinie. Został obsłużony kulturalnie, ogląda film z zaciekawieniem, bawi się dobrze, obserwuje popis porządnej roboty, słowem – wyszedł na swoje”.
Jerzy Płażewski, „Dwa ramiona huśtawki”, „Kino”, 1969, nr 9.
„Komedia Andrzeja Wajdy »Polowanie na muchy« jest zrobiona lekko i z wdziękiem. Tego wdzięku jest chyba więcej niż satyry. W jednym z wywiadów Andrzej Wajda wspomniał: »Robię ten film ze złością”. Ale podczas oglądania filmu tej złości się nie odczuwa, najwyżej ironię. Prawie nic w tym filmie nie jest groźne, tylko zabawne. […] Przy całej swojej lekkości komedia Wajdy ma charakter absurdalny i przewrotny. Te doprowadzone do krańcowości odwrócenia sytuacji i sprzeczności, a także zmechanizowane są źródłem (klasycznym) komizmu. […] Na zasadzie opozycji oparta jest interpretacja dwóch głównych ról komedii. Irena Małgorzaty Braunek przy całym swym wdzięku i urodzie ma w sobie rys zmechanizowania, chłód – opanowaną idée fixe, dąży do niej konsekwentnie niczym rakieta (zdalnie kierowana i zaprogramowana) do celu. Powiedziano o tej postaci, że jest wymyślona – istotnie robi ona wrażenie ilustracji tezy socjologicznej, jest ofiarą mechanicznej indoktrynacji »intelektualnej« i zarazem upostaciowaniem przymusu cywilizacyjnego, owego »wyzwania« (le défi), do postępu, awansu, rywalizacji – za wszelką cenę i bez względu na możliwości. Można by powiedzieć, że Irena z »Polowania na muchy« jest cywilizacyjnym, karykaturalnym i absurdalnym wydaniem »das Ewig-Weibliche zieht uns hinan«. Postać Włodka w interpretacji Zygmunta Malanowicza została zarysowana ciepło, somatycznie, bardzo ludzko i właściwie serio. […] Otóż Wajda przystępując do pracy nad filmem »ze złością«, karykaturalnymi zabiegami i świadomością absurdu uległ jednak w końcu własnemu temperamentowi lirycznemu, skłonnościom do aluzji symboliczno-intelektualnych i zrobił komedię w gruncie rzeczy »ciepłą« w swej materii fabularnej i charakterologicznej, bardziej może niepokojącą w warstwie aluzji myślowych. […] Wajda był świadomy klasycznie felietonowego charakteru tematu »dominacji kobiety we współczesnym świecie«, rozumiejąc, że na obydwu płciach ciążą podobne przymusy i że w gruncie rzeczy problematyka tych przymusów jest ważniejsza od »rywalizacji«”.
Piotr Kajewski, „Żart entomologiczny, żart egzystencjalny”, „Odra”, 1969, nr 11.
„Zgorszenie, dezorientacja, wydymanie warg, atmosfera lekkiego skandalizmu. Początkowo nie wiadomo było nawet, co o tym w ogóle myśleć – poważnie, z przymrużeniem oka? Oburzały się niektóre panie, wydziwiali niektórzy panowie, poczuwszy się dotknięci. Wreszcie wśród krytyków narodził się zbawczy pomysł dla wybrnięcia z tej kłopotliwej sytuacji: przecież – po pierwsze – film ten przeszedł bez większego wrażenia na festiwalu w Cannes, a po drugie – taki poważny, pryncypialny reżyser i oczywiście niepoważna komedia! Należy więc Wajdę dobrotliwie i z wyrozumiałością poklepać po ramieniu, figlarza. Rzecz nie zasługuje w ogóle na to, by ją potraktować poważnie: to jedynie margines twórczości mistrza na marginesowy w dodatku temat. […] Po niezbyt udanym, rozchwianym dramaturgicznie »Wszystko na sprzedaż«, wziął Wajda ponownie na celownik swój cień – współczesnego człowieka, którego zna i obserwuje, z którym co krok krzyżują się jego drogi. Wziął i zrobił »Kobietę i mężczyznę« Leloucha »à rebours«, w krzywym zwierciadle. Wybrał też w tym celu bezbłędnie odpowiedni gatunek: komedię. W poważnej tonacji dramatu byłoby to zapewne nie do zniesienia. Zrobiłoby się zaraz płaskie, naturalistycznie wulgarne. Nad Wisłą takie rzeczy nam nie wychodzą. Natomiast lancet zgryźliwej ironii wbity został przez reżysera w sam miąższ spraw z taką precyzją, że bez rozlania jednej kropli krwi i z niewinnym uśmieszkiem obnażona została cała dramatyczna strona stosunku pomiędzy współczesnym mężczyzną a współczesną kobietą. To błahe? […] Więc film Andrzeja Wajdy nie tylko nie jest żadnym skokiem w bok od głównego nurtu spraw współczesności, ale – przynajmniej w naszych polskich warunkach i ze względu na nasze realia i aktywa – prekursorskim i pionierskim wkroczeniem w dziedzinę, w której brak jak dotąd nie tylko intelektualnej refleksji o znaczącej randze, ale i elementarnego rozpoznania. Jest przejmującym głosem z panujących ciemności – sarkastycznym, gorzkim, prawie zjadliwym. Jest kłopotliwym naruszeniem zmowy milczenia, wypełnionego gadaniną na tematy marginesowe, obyczajowej powierzchni życia. Jest brutalnym zerwaniem masek obłudy, za którymi ludzie szarpią się ze swoimi podstawowymi uczuciami, tragiczni, bezradni, osamotnieni w arbitralnie zadekretowanej »prywatności« swoich zasadniczych spraw. […] zrobiony jest znakomicie, z rzadkim nerwem i precyzją, z celnością dawno na naszych ekranach nie spotykaną. Sądzę, że należy do czołowych osiągnięć Wajdy. Pewnie, że to parodia, satyra, pamflet. Ale popatrzcie na reakcje ludzi: panów i pań! Ileż w nim przejmującej celności, ile demaskatorskiej siły, skoro tyle wzburzenia i emocji wśród szanownej publiczności. Iluż nieszczęsnych, zakonspirowanych ściśle w swojej słabości, rozmazanych i rozmamłanych wewnętrznie, zadziornych i dbających o pozory koziołków zabeczało żałośnie spod serca? […] Pisało się więc, że film Wajdy jest »myzogiczny« – a więc mniej więcej antykobiecy, antyfeministyczny, wyszukujący z wyrachowaniem złe strony tzw. słabszej płci. Szanowni krytycy zamknęli jednak przezornie oczy – nie zwracając uwagi na reakcje publiczności – że film jest co najmniej w równym stopniu »antymęski«. Czyżby dlatego, że brak męskiego odpowiednika dla »myzoginicznego« dziwotworu? […] Ze spraw już czysto artystyczno-warsztatowych zwraca w filmie Wajdy uwagę zwięzłość, lapidarność i skrótowość języka filmowego. Rzadka precyzja. Zdjęcia – chyba najlepsze z dotychczasowych filmów polskich w kolorze. Wreszcie aktorstwo. Małgorzata Braunek wysunęła się tym filmem zdecydowanie na czoło wśród naszych najmłodszych gwiazd srebrnego ekranu. Nie byłby to jednak dostateczny komplement i sprawiedliwa ocena jej sukcesu – gdyż to jeszcze nie tak trudno. Okazała się jednak po prostu świetną, dojrzałą aktorką, operującą rozwiniętym warsztatem i inteligencją. To jest klasa sama w sobie. […] Świetny film, udana komedia, a jednak śmiać się trudno – dlaczego? Może szukając odpowiedzi na to pytanie przybliżymy się do tego, o co chodziło twórcom. Nie wydaje się, żeby stawiali sobie za cel rozbawienie tą komedią publiczności”.
Jerzy Raczkowski, „Kij w mrowisku, czyli »Polowanie na muchy«”, „Więź”, 1969, 11-12.
Na zdjęciu: Małgorzata Braunek
Na zdjęciu: Małgorzata Braunek
Na zdjęciu: Zygmunt Malanowicz
Film wywołał mieszane uczucia. Współczesna komedia obyczajowa z zadatkami na farsę w wykonaniu Wajdy, sztandarowego przedstawiciela rozrachunkowej szkoły polskiej, nie mieściła się w wyobrażeniach krytyki (mimo że Wajda miał już za sobą próbę podjęcia niezobowiązującego tematu współczesnego w „Niewinnych czarodziejach” czy w epizodzie z „Miłości dwudziestolatków”). Jedni zarzucali reżyserowi obniżenie poziomu, inni dawali mu prawo do „odpoczynku” po trudnych tematach patriotycznych. Istota rzeczy tkwiła jednak chyba w błahości przesłania, bo chwilę wcześniej równie współczesne, lecz autotematyczne „Wszystko na sprzedaż” zyskało aplauz krytyki.
Tęsknota do zanurzenia się w młodości, w świecie wolnym od problemów społecznych, dylematów historii, zbiorowej mitologii powraca w twórczości Wajdy co jakiś czas. Niestety, nie owocuje dziełami najwyższej klasy. Już lepiej „odpoczywa” Wajda od zgiełku historii, ekranizując Iwaszkiewicza czy Konwickiego, czyli jednak ciągle w świecie przefiltrowanym przez pamięć, a nie obserwowanym na żywo.
W „Polowaniu na muchy” reżyser odwołał się do poczucia humoru i zmysłu obserwacyjnego Janusza Głowackiego, młodego pisarza, którego zatrudnił jako scenarzystę. To pisarz dość szczególny, który rozpoczynał właśnie swój romans z kinem („Rejs” Piwowskiego, „Trzeba zabić tę miłość” Morgensterna) – niecelebrujący pisarstwa jako natchnionej sztuki, za sprawą której przechodzi się do historii literatury, lecz traktujący je raczej jako rodzaj zgrywy, pozwalającej błysnąć w towarzystwie kolegów, a zwłaszcza koleżanek. W odróżnieniu od Piwowskiego, Wajda na ten typ aluzji i iluzji okazał się jednak mało czuły. (JU)