Leżące bele materiału. Kobiety przeglądają schodzący materiał. Tkaniny. Materiały leżące w magazynach.
00:00:00:10 | Napis: „Książka zażaleń”. Schodzące z maszyn bele materiału. |
00:00:09:03 | Kobiety przeglądają schodzące z taśmy materiały. |
00:00:12:10 | Materiał w drobne kwiaty. Zbliżenie. |
00:00:17:06 | Materiał w kratkę. Zbliżenie. |
00:00:19:12 | Bele materiału tzw. rękawówki. |
00:00:22:21 | Stosy materiału tzw. materacówki. |
00:00:39:09 | Produkcja tkanin w fabryce. |
Jedna z wielu łódzkich fabryk włókienniczych. Każda minuta pracy to dziesiątki, setki metrów nowych tkanin i materiałów. Każdy metr tkaniny to cenny surowiec, ludzka praca, cząstka dochodu narodowego. Na nowe tkaniny czekają niecierpliwie klienci. A oto jeden z licznych magazynów. Tego niechodliwego towaru nikt nie chce kupować. Niektóre z nich leżą tu od dwóch lat. Setki tysięcy metrów. Dziesiątki milionów złotych. Oto jeden z grobowców naszego handlu, a zarazem produkcji. A w tym samym czasie fabryki produkują te same tkaniny. Te same, które zalegają magazyny. Składamy zażalenie – dosyć okradania własnej kieszeni.
Tytuł felietonu nawiązuje do książki skarg i wniosków, osobliwego dzienniczka uwag wprowadzonego na fali odwilży na wyposażenie wszystkie sklepów i punktów usługowych. Rozgoryczeni nagminną niską jakością produktów i świadczeń oraz często narażeni na nieuprzejmości niskowykwalifikowanej obsługi, klienci mogli do woli wpisywać pretensje, dając upust bezsilności i licząc na podjęcie stosowanych zarządzeń przez rozmaite dyrekcje i inspekcje handlowe. W praktyce jednak książka zażaleń, która zadomowiła się w handlu aż do końca czasów PRL, była narzędziem zupełnie fikcyjnym: kierownicy sklepów dbali o to, by po każdym wpisie krytycznym pojawiło się o wiele więcej pochwał dla dobrze pracującej załogi. Podobnie wygląda sytuacja z zaprezentowanym w reportażu składem tkanin. Nieodpowiedzialność urzędników i centralnie nadzorowany system dystrybucji towarów sprawiały, że podobnych przykładów niegospodarności było więcej, o czym często informowały media. „Wspólne i państwowe” oznaczało w praktyce – niczyje. Informacją o zalegających tekstyliach kronika dawała jednak nadzieję, że sfotografowane dzianiny trafią w końcu do sprzedaży – w 1956 roku Polacy wierzyli jeszcze w skuteczność tzw. krytyki społecznej. (MKC)