Jacek, reporter „Echa Warszawy”, dostaje zadanie przyjrzenia się wytwórni napoju „Pola Manola”. Właściciel fabryki, obawiając się reporterskiego dochodzenia i wspólnika, który właśnie wyszedł z więzienia, podrzuca drogą biżuterię na plan filmowy. Biżuteria pochodzi z łupu, dzięki któremu została otworzona fabryczka produkująca „Polę Manolę”. Jackowi w prowadzeniu śledztwa przeszkadza obecność ślicznej dziewczyny, Agnieszki. Reporter zakochuje się w niej, ma jednak podejrzenia, że należy ona do śledzonej przez niego szajki…
Jackowi, dziennikarzowi „Echa Warszawy” pisującemu jedynie o pogodzie, nareszcie trafia się poważniejszy temat. Redaktor naczelny każe mu zbadać sprawę wyjątkowo niesmacznego napoju „Pola Manola”, który ostatnio pojawił się na rynku. Redaktor odnajduje wytwórnię, ogląda pseudorozlewnię, która tak naprawdę jest zaaranżowaną salką na pokaz. Czuje, że nie wszystko jest w porządku, ale nie podejrzewa jeszcze, że trafił na trop szajki rodzimych gwiazd podziemia gospodarczego.
Z więzienia wyszedł właśnie niejaki „Dziekan” i wspólnicy wiedzą, że będzie chciał odebrać swoją działkę, a nie mają zamiaru się z nim dzielić. Żeby ukryć pieniądze, szef szajki Fagas wpada na chytry pomysł ‒ postanawia zamienić je na biżuterię, a tę z kolei ukryć w rekwizytorni wytwórni filmowej, gdzie pełno jest replik naszyjników i pierścieni. Trzeba tylko wykraść imitacje i zamienić je na prawdziwe klejnoty.
W realizację pomysłu wspólnicy Fagasa wciągają hrabiego Feliksa Dymka. Może on swobodnie poruszać się po wytwórni, ponieważ jest zaangażowany jako konsultant przy realizowanych w tym czasie filmach historycznych. Hrabia ma wynieść biżuterię i dostarczyć ją Teodorowi Bralczykowi ‒ z zawodu dentyście ‒ by zrobił na ich wzór prawdziwe klejnoty, które hrabia zaniesie do wytwórni.
Jacek zaczął zbierać materiały do cyklu o podziemiu gospodarczym. Udaje się do komendy milicji, która jest już na tropie szajki. Rozmawia z jednym ze śledczych. Sprawę prowadzi porucznik Kruszyna, ale redaktor zobowiązuje się, że będzie przekazywać milicji wyniki swego dziennikarskiego dochodzenia.
W wytwórni we Wrocławiu produkcja filmowa idzie pełną parą. Równocześnie kręconych jest kilka filmów historycznych. Redaktor bez trudu angażuje się jako statysta, podobnie zresztą jak urocza Agnieszka, studentka polonistyki ‒ przynajmniej tak mu się przedstawia. Jest tu też hrabia Dymek, snujący się między halami zdjęciowymi i podkradający kolejne imitacje, które nosi doktorowi Bralczykowi.
Redaktor zaczyna śledzić Dymka. Zauważa przy tym, że Agnieszka, dziwnym zbiegiem okoliczności, odwiedza te same miejsca i nawiązuje znajomości z tymi samymi osobami. Obydwoje trafiają do gabinetu dentysty, obydwoje spotykają się z Dymkiem. Kiedy odwiedzają go w domu, Agnieszka podkrada jedną perełkę. Jacek to zauważa, a kobieta tłumaczy się tym, że jest kleptomanką. Tak naprawdę zabrała ją po to, by sprawdzić u jubilera, czy jest prawdziwa.
Redaktor zaczyna podejrzewać, że dziewczyna nie jest tą, za którą się podaje. Na dodatek rozchodzą się wieści, że „Dziekan” się uaktywnił, a razem z nim działa jakaś blondynka. Jacek jest prawie pewien, że Agnieszka jest dziewczyną nasłaną przez „Dziekana”. Problem w tym, że podoba mu się coraz bardziej.
Hrabia Dymek dostaje kolejne zadanie ‒ tym razem ma podmienić w rekwizytorni pana Stasinka fałszywe dolary na prawdziwe. Jacek i Agnieszka cały czas go śledzą, każde na własną ręką.
Dolarów, niestety, nie udaje się wynieść. Hrabia w zamieszaniu sam wypija kawę ze środkiem nasennym, który wcześniej wsypał do filiżanki przeznaczonej dla Stasinka.
Agnieszka i Jacek odwożą go do domu. Kiedy leży jeszcze nieprzytomny w mieszkaniu, nachodzą go kumple Fagasa.
W tym czasie milicja rozpracowała już sprawę fabryki „Poli Manoli” i gangsterom zaczyna się palić grunt pod nogami. Muszą jak najszybciej wycofać wszystkie walory z wytwórni.
Redaktor natomiast wraca do Warszawy i bezskutecznie stara się skontaktować z porucznikiem Kruszyną, żeby mu przekazać zdobyte informacje. Porucznik jest nieuchwytny, za to w Warszawie pojawia się także Agnieszka.
Któregoś dnia redaktor znów jest w komendzie milicji. Funkcjonariusze pokazują mu przejęte w wytwórni prawdziwe klejnoty. I wtedy z sąsiedniego pokoju wychodzi Agnieszka, jak się okazuje ‒ porucznik Agnieszka Kruszyna. A potem, kiedy są już sam na sam, pani porucznik zgadza się zostać żoną redaktora. (JS)
„Jest […] sporo zabawnych wątków, typów i perypetii, choć o bardzo różnej randze komizmu: od satyrycznych przytyków, poprzez tradycyjne chwyty komediowe, do zwykłej farsowej szarży; jest sprawna reżyseria i dobre tempo w pierwszej połowie filmu, są nieźle prowadzeni, choć nie do końca wyzyskani, aktorzy z Bogumiłem Kobielą i Jaremą Stępowskim na czele. Można wydobyć z tego filmu udane momenty i wybrzydzać się na potknięcia i łatwizny. […] Mamy więc do czynienia z sytuacją, w której pies, zamiast złapać kogo trzeba – uchwycił własny ogon. Mamy trochę filmu o filmie. Gdyby autorzy »Nektaru« byli bardziej konsekwentni i poprzestali tylko na tym temacie, koło zamknęłoby się całkowicie: kamera nie musiałaby w ogóle wychodzić poza atelier. Byłoby też chyba znacznie śmieszniej, sądząc po próbkach, które demonstruje nam Jeannot. Te różne »Halki« i »Panienki z okienka«, i kostiumowe ramoty, które migają przed nami w świetle reflektorów, gdy bohaterowie »Nektaru« w pogoni za złodziejskim skarbem, trafiają do atelier – to niewątpliwy kąsek dla satyryka. Trzeba żałować, że Jeannot tylko go musnął, zamiast ugryźć mocniej, choćby tak, jak w »Jadą goście, jadą« zakpiono z »Krzyżaków«”.
Zbigniew Pitera, „Widok z karuzeli”, „Film”, 1963, nr 43
„Widowisko bowiem prezentuje nam dziwne pomieszanie komediowych gatunków: oparte o schemat komedii kryminalnej sięga także po elementy komedii lirycznej i obyczajowej. Jest antologia gagów rozmaitego pochodzenia i bardzo różnej jakości. Znajdziemy tam dowcipy, z których śmiać się będziemy szczerze i pełną gębą, takie, z których nie będziemy śmiać się wcale […]. Nie byłoby to jeszcze najgorzej, gdyby owej antologii przynajmniej w założeniu przyświecała jakaś artystyczna koncepcja, jakaś kształtująca myśl, a takiej nie można się dopatrzeć ani w warstwie owych dowcipów, ani też w samej wyraźnie pretekstowej akcji, która film prowadzi niezbyt sprawnie”.
Z. Klaczyński, „Kryptonim – komedia”, „Trybuna Ludu”, 13.10.1963
„Wiadomo powszechnie, że film kryminalny, nawet komediowy, wymaga precyzyjnego scenariusza, bezbłędnego warsztatu, stopniowo dozowanego napięcia, nagromadzenia perypetii, a przede wszystkim – intrygi ciekawej i ciekawych postaci, zaskakujących sytuacji. Tego wszystkiego zabrakło w filmie »Kryptonim Nektar«. Pozostał Kobiela, który nie zawodzi, intrygujący początek, kilka rzeczywiście dowcipnych scen i ta nieszczęsna biżuteria, rekwizyt stary jak świat”.
Bogumił Drozdowski, „Rzecz się łamie…”, „Kultura”, 1963, nr 21
„Oczywiście filmy kryminalne udają się znacznie lepiej, jeśli idealnie głupimi są przestępcy, a idealnie przebiegłą milicja. Tak się dzieje w »Kryptonimie Nektar«, z tą poprawką, że do galerii głupich dołączono jeszcze postać dziennikarza współpracującego z milicją. Dziennikarz, postać prowadząca, nie orientuje się absolutnie w niczym i można go wodzić za nos jak dziecko, natomiast funkcjonariuszka milicji z miejsca wiąże ze sobą fakty, których nawet w niebie by nie powiązano. […] Zdumiewająca jest również w filmach polskich rola przypadków. Jeśli ktoś, nie znając adresu osoby poszukiwanej, nie trafi natychmiast bądź na jej ślad, bądź też do miejsca, gdzie zbiegają się wszystkie nici zbrodni, znajdzie się z całą pewnością w pokoju pełnym kotów, psów, lwów, tygrysów – co kto woli – nigdy zaś w dwupokojowym mieszkaniu z kuchnią, kapuśniakiem i pięciorgiem dzieci, ponieważ, jak wiadomo, w Polsce jest to rzadkie curiosum”.
K. T. Toeplitz, „Kryptonim »Nektar«”, „Świat”, 1963, nr 43
„Realizatorzy i twórcy filmu »Kryptonim Nektar«, prasa, przedstawiciele Wojewódzkiej Komendy MO – oto uczestnicy spotkania, które odbyło się 7. X. 1963 r. w salach katowickiego NOT-u z okazji premiery tego filmu w kinie Rialto w Katowicach i jego wejścia na ekrany. […] Wejście komedii kryminalnej na ekrany zbiegło się z jubileuszem [19-lecia MO]. […] Wróćmy do spotkania. Było ono konfrontacją opinii na temat samego filmu, opinii ludzi z MO, twórców i krytyków. Mówiono, że film stwarza most porozumienia i przyjaźni między MO a publicznością, stwarza klimat solidarności ludzi strzegących prawa ze społeczeństwem, przeciwko kombinatorom. Film ów spełnia rolę wychowawczą, jako komedia zaś znakomicie bawi. Śmiejemy się szczerze. […] Sprawa tak zwanych kryminałów jest u nas często sprawą wtórną, opartą na tematach zagranicznych. Dobrze się stało, że »Kryptonim Nektar« odbiega od obecnego schematu, stwarzając nie tylko ze względu na miejsce akcji – polski klimat”.
(f), „Jubileusz MO i »Kryptonim«, „Poglądy”, 1963, nr 21
In the photo: Bożena Kurowska
In the photo: Bożena Kurowska