535 dni Potopu, część VI

535 dni Potopu, część VI

A więc już po zdjęciach… (2)

Pożegnania, powitania

W tym czasie ponieśliśmy wielką stratę. Zmarł Ryszard Pluciński, drugi reżyser „Potopu”. Zawroty i bóle głowy, szpital i w ciągu dwóch tygodni koniec. Rak mózgu. Kilka lat wcześniej spadł z wysokiego rusztowania, zbudowanego pod kamerę. Złamana noga, potłuczona głowa. Minęło. Niby nic... Według statystyk Unesco najkrócej żyją lotnicy-wyczynowcy, a po nich reżyserzy filmowi. Miejsce Plucińskiego zajął Włodzimierz Olszewski. Ekipa kompletowała się powoli. Trudno było o współpracowników, o każdego fachowca. Przepisy finansowe nie różnicowały bowiem filmów kameralnych i tzw. filmów wysokonakładowych. A więc ci, którzy przychodzili do nas nie mogli liczyć na zarobek, jaki mieliby pracując przy realizacji łatwiejszych produkcyjnie filmów. A jednak przychodzili. Drugi kierownik produkcji – Lechosław Szuttenbach, zakochany w koniach i „Trylogii”. „Potop” zna na pamięć rozdział po rozdziale. W ślad za nim jego przyjaciel Henryk Strzebiecki, świetny kierownik planu. Nie traci opanowania w najtrudniejszych sytuacjach. Z równowagi wyprowadza go tylko lekceważenie przepisów bhp. Operator dźwięku, Stanisław Piotrowski – fanatyk swego zawodu, urzeczony możliwością zrealizowania pierwszego polskiego w pełni stereofonicznego filmu. Wielisława Piotrowska, kierownik zdjęć; jeszcze w „Panu Wołodyjowskim” nauczyła się rozwiązywać łamigłówkę konfliktowych terminów aktorskich. Nie lada praca czekała ją w „Potopie”, filmie o jeszcze większej ilości aktorów i statystów. Film współczesny, poza szczególnymi wypadkami, gdy na przykład starca ma grać młody aktor, operuje bardzo oszczędną charakteryzacją. Film kostiumowy wymaga zaprojektowania i przygotowania zarostów i peruk, często portretowych dla postaci historycznych. Jest to olbrzymia i bardzo odpowiedzialna praca, gdzie smak artystyczny musi iść w parze z mrówczą cierpliwością. Ucieszył mnie więc akces do „Potopu” charakteryzatorki Marii Lasnowskiej. Po zakończeniu zdjęć najbliższym współpracownikiem reżysera jest montażysta. Od świeżości jego spojrzenia, inwencji, poczucia rytmu obrazu zależy w dużym stopniu ostateczny efekt. Współpraca z Zenonem Pióreckim miała mi dać prawdziwą satysfakcję. Do ekipy filmowego „Potopu” zgłosili swój udział także młodzi entuzjaści, dla których ekranizacja Sienkiewicza i praca w trudnych warunkach były wielką życiową przygodą. Część z nich, co jest rzeczą naturalną, odeszła, gdy entuzjazm się wypalił. Część pozostała aż do końca. Ci, którzy pozostali, tacy jak Waldemar Prokopowicz, Andrzej Kowalczyk, Władysław Bielski są dzisiaj naprawdę świetnymi fachowcami, gotowymi pokonać najtrudniejsze problemy realizacji filmu.

W poszukiwaniu zamków

Kartki scenopisu dosłownie wyrywano nam spod pióra. Na ich podstawie Włodzimierz Olszewski opracowywał tzw. teczki obiektów – spisywał wszystko, co potrzebne było do danej sceny: ilość aktorów, statystów, koni, rekwizytów. A pisanie wciąż przerywały wyjazdy. Nadal szukaliśmy Kiejdan, Taurogów, Pilwiszek. Kersten uprzedzał mnie, że znalezienie czegoś, co dałoby się zaadaptować na XVII-wieczne drewniane miasteczko, nie będzie łatwe. Wprawdzie na fotografiach dostarczonych przez konsultantów było wiele drewnianej architektury, ale zdjęcia pochodziły sprzed kilkunastu lat, a tymczasem pejzaż Polski się zmienił. Wszędzie, dokąd przyjeżdżaliśmy, wśród starych drewnianych domów wyrastały nowe „murowańce”, wznosiły się słupy z przewodami elektrycznymi. Ale i znalezienie zamków, jak się okazało, nie było łatwe. Mieliśmy wnętrza, i to nie byle jakie. Profesor Szablowski udostępnił nam Wawel! W salach kurdybanowych Kiejdany, biel i gobeliny – Taurogi. Skąd jednak wziąć zamki, których architektura będzie odpowiadać komnatom wawelskim?

Pieskowa Skała i Baranów były zbyt znane. Krasiczyn – w stanie restauracji. Górskie zamki odpadały, krzyżackie także. Po prawdziwym szwedzkim „potopie” większość polskich zamków legła w ruinach. Na naszym stole znalazł się piękny album „Zamki Czechosłowacji”. Z trzydniowej wyprawy pozostało w archiwach „Potopu” jedynie kilkadzie­siąt fotosów. Były zamki, były miasteczka. Ale Hollender przeliczył to na pieniądze i czas.

– Grudzień i styczeń – Częstochowa. Luty – dekoracje pod Miń­skiem. Marzec i kwiecień – atelier w Łodzi. Maj – wiosenne sceny pod Mińskiem. W lipcu początek zdjęć wielkiej bitwy pod Kijowem, bo we wrześniu jesteśmy już nad Pilicą, a w październiku w Puszczy Niepołomickiej. Trzeba by w ciągu czerwca przerzucić ekipę z Mińska na Słowację, nakręcić masowe sceny w dwóch odległych od siebie zamkach i zdążyć na początek lipca pod Kijów. Zatęskniłem do czasów dokumentu. Kilkuosobowa ekipa w jednym samochodzie. A tu – wagony koni, broni, kostiumów. Konsultant do spraw architektury, profesor Adam Miłobędzki wydobył ostatnią kartę. Dwa zamki bardzo blisko siebie. Niedaleko Lwowa. Podhorce, stara magnacka siedziba i Olesko, gdzie urodził się Jan III Sobieski i Michał Korybut Wiśniowiecki. Ale nie wiadomo w jakim stanie są oba zamki. Pojechaliśmy.

W Podhorcach mieściło się sanatorium. Niestety, zabytkowe wnętrza spłonęły w czasie wojny. Zachowała się jedynie kaplica, ale z zewnątrz zamek prezentował się okazale. Długo przymierzaliśmy się z różnych stron. Fronton odpada – nie ma odejścia dla kamery, nie zobaczymy całej bryły zamku. Z tyłu od dawnych ogrodów jeden tylko punkt na plan ogólny, nie najlepszy – centralny, ale jest. Bitwa na dziedzińcu widziana z lochu przez Wołodyjowskiego, będzie rozegrana na olbrzymim tarasie i w wyłożonych kamiennymi płytami dawnych fosach.

– Kiedy chcecie zacząć zdjęcia? – spytał dyrektor sanatorium.

– W czerwcu przyszłego roku.

– W czerwcu cały taras będzie rozkopany, będą nam zakładać centralne ogrzewanie.

Pociemniało mi w oczach.

 

„Kniaź” Korecki

Pobliskie Olesko stało w rusztowaniach. „Generalny remont”. Miano tutaj założyć muzeum.

– Kiedy skończycie? Kiedy zdejmiecie rusztowania?

– Powinniśmy przyszłą wiosną.

– Powinniście czy skończycie?

– Powinniśmy...

Konserwatorzy zabytków nigdy się nie śpieszą. Niby słusznie, cóż znaczy pięć czy dziesięć lat w życiu parusetletniej budowli? Ale to były dwa ostatnie zamki. W Kijowie czekał już na nas Leonid Korecki, kierownik produkcji „Potopu” ze strony Wytwórni im. Dowżenki. Korecki – jeden z najstarszych pracowników radzieckiej kinematografii (nie chciałem jednak wierzyć, że przekroczył już siedemdziesiątkę), kierował produkcją niemal wszystkich najwybitniejszych ukraińskich filmów. Cieszył się opinią człowieka, dla którego nie ma rzeczy nie do załatwienia. Czy to z powodu ogromnego autorytetu czy też ze względu na wspaniałą, iście pańską postawę, nazywano go w wytwórni „Kniaź Korecki”.

– Chcecie, żebym wstrzymał roboty w Podhorcach, a przyśpieszył w Olesku? To niemożliwe. Kierownik produkcji nie ma takiej władzy.

– Kierownik produkcji nie ma, ale kniaź Korecki?

Milczał, ja czekałem w napięciu. Wreszcie ledwie się uśmiechnął i przymrużył oko. Wiedziałem już, że będę miał Kiejdany i Taurogi.

Od rozpoczęcia zdjęć dzieliło nas niecałe półtora roku. Dużo? Bardzo mało! Były gotowe wprawdzie już pierwsze dekoracje, pierwsze kostiumy, pierwsza broń, ale dopiero na papierze. Lechosław Szuttenbach jeździł po Polsce i szukał wykonawców. Konsultanci przynosili swoje propozycje, przeprowadzali korekty. Rozpoczęła się bliska współpraca z pułkownikiem Janem Wimmerem, specjalistą od taktyki wojennej w wieku XVII. To właśnie z nim wielokrotnie była konsultowana bitwa: jeszcze w propozycjach scenopisowych, a później na planie filmowym. Wójcik organizował przyszłą ekipę operatorską, prowadził batalię o sprzęt zdjęciowy, o obiektywy „Panavision”, które dałyby obraz szerokoekranowy o światowym standardzie. Firma „Panavision” gwarantuje jakość swych obiektywów. Nie sprzedaje, tylko wypożycza, tym samym odpowiada za konserwację, gotowa jest w każdej chwili wymienić wadliwie działające na nowe. Nasi finansiści nie mogli się z tym absolutnie pogodzić. Jeżeli płacić, to już za coś, co się kupi, co zostanie w kraju. Ale wydać dewizy na obiektywy dla jednego filmu? Trzeba było także uzupełnić braki w oświetleniu. Kinematografia nasza nie dysponowała ani jednym wozem zdjęciowym, samochodem, który byłby dostosowany do zamontowania na nim kamer, odpowiednio ciężkim, a jednocześnie świetnie resorowanym, z którego można by filmować jazdy, galopady. Zresztą problemów było o wiele więcej. Niektórych nie udało się rozwiązać, jak na przykład serwisu fotograficznego, zapewniającego reklamę filmu.

Pod koniec roku jeszcze raz uśmiechnęło się do nas szczęście. Ojcowie Paulini wyrazili zgodę na udostępnienie Jasnej Góry. Sprawa o kapitalnym znaczeniu. Budowa tak potężnej dekoracji była nie do pomyślenia. Budowa makiety w ZSRR znacznie skomplikowałaby zdjęcia. Teraz Krysztofiak będzie musiał „tylko” podwyższyć mur, zbudować bastion, wznieść szańce szwedzkie, zamaskować pomnik Kordeckiego. A Szeski rozbije szwedzkie namioty w miejskim parku, tak aby zdawało się, że namioty stoją w lesie. Problem widocznych z murów klasztoru kamienic Częstochowy Wójcik wziął na siebie: to się po prostu zadymi. Została jeszcze wieża, nieszczęsna XIX-wieczna wieża, do której konsultanci mieli najwięcej zastrzeżeń. Niestety, jej nie można było ani zamaskować ani zadymić. Została więc taka, jaka jest. Rok 1971 witała ekipa w podniosłym nastroju. Trzeci rok pracy nad „Potopem”.

 

Ekranowi bohaterowie

Dwie role były obsadzone jeszcze w „Panu Wołodyjowskim”. Tadeusz Łomnicki – Michał Wołodyjowski, Mieczysław Pawlikowski – Onufry Zagłoba. Niestety, po zawale serca Pawlikowski musiał zrezygnować z roli. Zastąpił go godnie Kazimierz Wichniarz. Kmicic – najbarwniejsza postać naszej literatury. Jaki miał być na ekranie: sportretowany zgodnie z wizerunkiem szlachciców-żołnierzy czy zgodnie z Sienkiewiczem? Wiadomo powszechnie, że Kmicic jest bliskim krewnym imć pana Jana Paska. W „Pamiętnikach” Paska jest słynna scena, gdy po kolejnej „wiktoryjej” nad Szwedami pan Pasek ma służyć do mszy. „Ujuszony” (to znaczy jeszcze okrwawiony) ubiera księdza Piekarskiego, „aż Wojewoda rzecze: Panie bracie, przynajmniej ręce umyć. Odpowie ksiądz: Nie wadzi to nic, nie brzydzi się Bóg krwią rozlaną dla Imienia Swego”. W Sienkiewiczowskim „Potopie” znajdujemy wyraźne echo tej sceny, gdy Kmicic przedostał się w granice Prus. „...mając w sercu nie­mało dzikości dał jej folgę zupełną i choć własnych rąk we krwi bezbron­nych nie walał, przecie patrzył z zadowoleniem na płynącą. Na duszy zasię był spokojny i sumienie nic mu nie wyrzucało, bo była to krew niepolska i w dodatku heretycka, więc nawet sądził, że miłą rzecz Bogu, a zwłaszcza Świętym Pańskim czyni [...] Dlatego co wieczora spokojnie odmawiał różaniec przy blasku płonących osad niemieckich, a gdy krzyki mordowanych zmyliły mu rachunek, tedy zaczynał od początku, aby duszy grzechem niedbalstwa w służbie bożej nie obciążyć”.

XIX-wieczny pisarz wzbogacił wizerunek XVII-wiecznego szlachcica o cechy typowe dla swej epoki. Jego bohaterowie są obdarzeni mentalnością, której ani pan Pasek, ani jemu współcześni nie posiadali. Są to takie sprawy jak pojęcie honoru, krzywoprzysięstwa, ojczyzny, które w takim kształcie, jak to pokazał Sienkiewicz, zaczęły się krystalizować dopiero przy końcu wieku XVIII. Mentalność XVII-wiecznego szlachcica bliższa była panu Rzędzianowi z Wąsoszy niż panu Andrzejowi. Wielkość pisarstwa Sienkiewicza, umiejętność stopniowania akcentów emocjonalnych sprawiają, że czytelnicy pamiętają jak Kmicic wysadził kolubrynę, ocalił króla, prosił Bogusława o życie Soroki, był przypalany przez Kukli-nowskiego, a uwadze ich umykają te cechy charakteru pana Andrzeja, które jakże odpowiadają Mickiewiczowskiemu opisowi Krzyżaka, co to „oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec, nabija strzelbę i liczy różaniec”. W filmowym „Potopie” trzeba było pójść jeszcze dalej: w ogóle pozbawić Kmicica cech nie do przyjęcia przez XX-wiecznego widza. Doszło więc do pozornego paradoksu: chciałem, by ekranowy „Potop” był surowszy od „Pana Wołodyjowskiego”, by czuło się w nim znój, pot, mękę, krew; by bliższy był epoce, a jednocześnie film jeszcze bardziej niż powieść musiał odejść od XVII-wiecznego pierwowzoru bohatera. Ekranowy Kmicic, tak jak u Sienkiewicza „wielkiej fantazji kawaler, choć gorączka okrutny”, jednak nie morduje w Imię Boże i pozbawiony jest okrucieństwa, którego się nie wybacza. Ale przecież zgodnie z akcją powieści również i w filmie musiał spalić Wołmontowicze. Zbrodnia niewybaczalna. Sienkiewicz usprawiedliwia ją śmiercią kompanionów. Konstruuje te postacie tak, że czytelnik je lubi i w konsekwencji żałuje, chociaż zna bandyckie biografie Kmicicowych towarzyszy. W filmie możemy się tylko domyślać przeszłości kompanionów, a cała uwaga realizatorów, od obsady aktorskiej poczynając, skupiona była na tym, by budzili oni jak najgorętszą sympatię. I to właśnie poważnie (w emocjonalnym, chociaż nie racjonalnym odbiorze) odciąża Kmicica.

Pokazując pożar Wołmontowicz, weszliśmy w sam środek ognia. Nie zastosowaliśmy więc uniku. Ale chociaż potem Butrymowie będą mówić Oleńce o mordowaniu kobiet, dzieci i starców, my tego nie pokazujemy. A twarz Kmicica na tle płomieni nie wyraża satysfakcji zemsty, tylko rozpacz. Przestępstwo pozostaje jednak przestępstwem. Kmicic staje się bohaterem tragicznym, chociaż to nie zły los, lecz przeszłość krzyżuje wszystkie jego najszlachetniejsze zamiary. W scenie finałowej pierwszej części filmu jest na samym dnie rozterki, dramatu: „Znów krew bratnia na mych rękach. Natchnij mnie Chryste co mam czynić, abym zaś nie oszalał”. Szerokie Kmicicowe natury spotyka się w każdym burzliwym okresie, w czasach wojen i rewolucji. Właściwie tylko przypadek sprawia, czy ludzie ci stają się bohaterami czy bandytami. Bardzo łatwo jest bowiem przekroczyć granice „fantazji” i bardzo trudno jest wrócić do społeczeństwa, gdy się raz znalazło poza jego nawiasem. Kmicic wrócił. Ale postać ta ma nie tylko fascynować, winna również budzić refleksje. W losach pana Andrzeja niebagatelną rolę odgrywają Oleńka i Wołodyjowski. Miłość szlachetnej dziewczyny i przyjaźń dojrzałego mężczyzny. Wołodyjowski w filmie jest sumieniem Kmicica – od chwili, gdy daje mu pierwszą szansę, aż do ostatecznego przełomu bohatera. Dlatego film eksponuje u Wołodyjowskiego cechy żołnierza-obywatela, a eliminuje rysy humorystyczne, niezbyt dobrze o „dowcipie” pana Michała świadczące. W „Potopie” wszystkie konflikty Kmicica znajdują odbicie w postaci Oleńki. Roli tej nie mogła więc kreować amatorka, najwierniej odpowiadająca opisowi Sienkiewicza, a tym samym wyobrażeniom czytelników, lecz aktorka o pewnym doświadczeniu w pracy przed kamerą. Nim jednak utwierdziłem się w tym przekonaniu, długo Oleńki szukałem.

Kmicica miałem od samego początku. Gdy podano do wiadomości publicznej, że rolę tę zagra Daniel Olbrychski, wybuchła burza, sprowokowana przez niektórych dziennikarzy. Byłoby to śmieszne, gdyby nie groziło poważnymi konsekwencjami. Daniel wahał się, chciał zrezygnować z roli. Byłaby to krzywda nie tylko dla aktora, ale przede wszystkim dla filmu.

comments